Babcia sprzedała mieszkanie: rodzinny dramat w cieniu chciwości
– Babciu, jak mogłaś to zrobić?! – głos Marka rozbrzmiał w całym salonie, a jego twarz poczerwieniała z gniewu. Stałam w kącie, ściskając dłonie, czując, jak napięcie wisi w powietrzu niczym burza nad Tatrami. Babcia Zofia siedziała na fotelu, spokojna, choć jej oczy błyszczały łzami. W tym momencie zrozumiałam, że nasza rodzina już nigdy nie będzie taka sama.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Babcia Zofia, nasza opoka, kobieta, która przeżyła wojnę i wychowała troje dzieci w Zakopanem, zaczęła coraz częściej wspominać o samotności. Mój mąż, Piotr, i ja odwiedzaliśmy ją regularnie, pomagaliśmy w zakupach i sprzątaniu. Ale Marek, brat Piotra, pojawiał się tylko wtedy, gdy czegoś potrzebował. Zawsze miał wymówkę: praca, dzieci, kredyt. A jednak, gdy tylko temat schodził na mieszkanie babci, nagle znajdował czas na rodzinne spotkania.
– Po co brać kredyt, skoro babcia i tak kiedyś umrze? – usłyszałam kiedyś, jak Marek szepcze do swojej żony, Magdy. Zamarłam. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś może tak myśleć o własnej babci. Ale Magda tylko wzruszyła ramionami i powiedziała: – Lepiej, żeby mieszkanie zostało w rodzinie.
Od tamtej pory zaczęłam patrzeć na Marka inaczej. Każde jego słowo, każdy gest wydawał mi się podszyty wyrachowaniem. Babcia nie była już dla niego ukochaną seniorką rodu, tylko przeszkodą na drodze do własnego M. Widziałam, jak przegląda ogłoszenia o mieszkaniach, jak narzeka na ciasnotę w swoim dwupokojowym lokum z trójką dzieci. Ale zamiast szukać rozwiązań, czekał. Czekał na śmierć babci.
Pewnego dnia babcia poprosiła mnie o rozmowę. Usiadłyśmy przy kuchennym stole, a ona zaczęła mówić o swoim dzieciństwie, o wojnie, o tym, jak ciężko pracowała na to mieszkanie. – Nie chcę, żeby moje życie sprowadzało się do tego, kto dostanie klucze po mojej śmierci – powiedziała cicho. – Chcę jeszcze coś przeżyć. Może wyjadę do sanatorium, może zamieszkam z koleżanką w Krakowie. Ale nie chcę być więźniem własnych czterech ścian.
Kilka tygodni później babcia podjęła decyzję. Sprzedała mieszkanie. Dostała za nie dobrą cenę i postanowiła wynająć małe studio w Krakowie, blisko swojej przyjaciółki z młodości. Kiedy Marek się o tym dowiedział, wybuchł skandal. Najpierw były telefony pełne pretensji, potem groźby, że „rodzina jej tego nie wybaczy”. Magda rozsyłała po rodzinie wiadomości, że babcia „zdradziła własną krew”. Nawet ciotka Halina z Gdańska dzwoniła z pretensjami.
Wszystko osiągnęło apogeum podczas rodzinnego obiadu w Zakopanem. Marek nie wytrzymał i wykrzyczał babci w twarz: – Przez ciebie moje dzieci nie będą miały gdzie mieszkać! Myślisz tylko o sobie!
Babcia spojrzała na niego z bólem. – Przez całe życie myślałam o was wszystkich. Teraz pierwszy raz pomyślałam o sobie. Czy to naprawdę takie złe?
Wtedy Piotr wstał i powiedział: – Marek, przestań. To nie jest twoje mieszkanie. Nigdy nie było. Babcia ma prawo decydować o swoim życiu.
Marek wybiegł z domu trzaskając drzwiami. Magda zabrała dzieci i wyszła bez słowa. Zostaliśmy tylko my, babcia i ja. W ciszy słychać było tylko tykanie zegara.
Przez kolejne tygodnie rodzina podzieliła się na dwa obozy. Jedni uważali, że babcia miała prawo sprzedać mieszkanie i zadbać o siebie. Inni – głównie Marek i Magda – twierdzili, że to zdrada rodziny i egoizm. W Zakopanem plotki rozchodziły się szybciej niż halny wiatr. Sąsiedzi szeptali na ulicy, a znajomi pytali mnie w sklepie: – To prawda, że babcia zostawiła was bez dachu nad głową?
Najbardziej bolało mnie to, jak bardzo Marek się zmienił. Kiedyś był duszą towarzystwa, zawsze gotów pomóc. Teraz widziałam w nim tylko zgorzkniałego człowieka, który przegrał z własną chciwością. Jego dzieci przestały przychodzić do babci na święta. Magda przestała się odzywać do mnie i Piotra. Rodzinne spotkania zamieniły się w pole bitwy.
Babcia w Krakowie odżyła. Zaczęła chodzić na spacery po Plantach, zapisała się na zajęcia dla seniorów. Wysyłała nam zdjęcia z wycieczek i pisała długie listy. – Czuję się wolna – napisała kiedyś. – Szkoda tylko, że musiałam za to zapłacić tak wysoką cenę.
Czasem zastanawiam się, czy można było temu zapobiec. Czy gdybyśmy wcześniej rozmawiali szczerze o uczuciach i oczekiwaniach, nie doszłoby do takiego dramatu? Czy rodzina naprawdę jest silniejsza niż pieniądze i mieszkania? A może każdy z nas nosi w sobie odrobinę chciwości, która czeka tylko na odpowiedni moment, by się ujawnić?
Patrzę na zdjęcie babci z Krakowa i myślę: czy warto było poświęcić rodzinny spokój dla własnej wolności? Czy kiedyś jeszcze usiądziemy wszyscy razem przy jednym stole? Czasem boję się odpowiedzi na te pytania.