Kiedy drzwi się otwierają: Powrót do rodzinnej wsi i konfrontacja z przeszłością

— Zosia, wracaj do domu. Przyjeżdżają goście — głos mamy w słuchawce był napięty, jakby każde słowo ważyło tonę. Przez chwilę milczałam, czując jak w gardle rośnie mi gula. Goście. W naszej rodzinie to zawsze znaczyło jedno: przedstawienie. Każdy musiał odegrać swoją rolę, nawet jeśli pod spodem buzowały niewypowiedziane żale i stare rany.

Siedziałam na parapecie w swoim wynajętym mieszkaniu w Poznaniu, patrząc na szare niebo. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć, że nie mogę, że mam ważne sprawy w pracy, że nie dam rady. Ale coś we mnie pękło. Może to była ta cisza po drugiej stronie słuchawki, może wspomnienie dzieciństwa, kiedy zawsze uciekałam na strych, by nie słyszeć krzyków rodziców. Tym razem postanowiłam nie uciekać.

— Dobrze, mamo. Przyjadę — powiedziałam cicho, czując jak serce wali mi jak młotem.

Droga do rodzinnej wsi, do małego domu pod lasem, była jak podróż w czasie. Każdy mijany znak, każdy zakręt przypominał mi o tym, co zostawiłam za sobą. O ojcu, który nigdy nie potrafił okazać czułości. O matce, która zawsze była gdzieś pomiędzy kuchnią a łazienką, z wiecznym zmęczeniem w oczach. O bracie, który wyjechał do Anglii i od lat nie wracał na święta.

Kiedy wysiadłam z autobusu, powietrze pachniało wilgotną ziemią i dymem z kominów. Dom wyglądał tak samo jak zawsze, choć wydawał się mniejszy, jakby skurczył się od wszystkich tych lat milczenia i niewypowiedzianych słów.

Mama otworzyła drzwi, zanim zdążyłam zapukać. Przytuliła mnie mocno, ale czułam, że jej ramiona są spięte. W kuchni już pachniało ciastem drożdżowym i zupą pomidorową. — Pomóż mi nakryć do stołu — powiedziała, nie patrząc mi w oczy.

— Kto przyjeżdża? — zapytałam, starając się, by mój głos brzmiał naturalnie.

— Ciocia Halina z wujkiem Jurkiem i… — zawahała się. — I twój brat, Tomek.

Zamarłam. Tomek? Przecież nie widzieliśmy się od pięciu lat. Ostatni raz rozmawialiśmy przez telefon, kiedy powiedział mi, że nie zamierza wracać do Polski. Wtedy wykrzyczałam mu w słuchawkę wszystko, co miałam na sercu: że zostawił mnie samą z rodzicami, że nie rozumie, jak tu jest ciężko. Potem już nie dzwonił.

— Nie wiedziałam, że przyjedzie — powiedziałam cicho.

Mama wzruszyła ramionami. — Napisał wczoraj. Może coś się zmieniło.

Przez resztę dnia chodziłam po domu jak cień. Próbowałam pomagać w kuchni, ale ręce mi drżały. W głowie kłębiły się wspomnienia: jak Tomek bronił mnie przed ojcem, kiedy ten wracał pijany z pracy; jak razem uciekaliśmy do lasu, byle dalej od krzyków i trzaskania drzwiami. A potem nagle wyjechał i zostawił mnie samą.

Wieczorem usłyszałam szum samochodu na podjeździe. Serce podskoczyło mi do gardła. Mama wybiegła przed dom, a ja zostałam w kuchni, ściskając ściereczkę w dłoniach. Usłyszałam śmiech cioci Haliny, głośny i szczery, potem głos Tomka. Przez chwilę chciałam uciec na strych, jak kiedyś. Ale zostałam.

— Zosia! — Tomek wszedł do kuchni i zatrzymał się w progu. Był wyższy, szczuplejszy, miał zmęczone oczy. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

— Cześć — powiedziałam w końcu, próbując się uśmiechnąć.

— Cześć, siostra — odpowiedział i podszedł, by mnie przytulić. Pachniał obcym krajem i papierosami.

Kolacja była jak teatr. Ciocia Halina opowiadała o swoich problemach zdrowotnych, wujek Jurek narzekał na politykę. Mama krzątała się przy stole, a ojciec milczał, wpatrzony w talerz. Tomek próbował żartować, ale czułam, że jest spięty. Ja siedziałam cicho, obserwując wszystkich jak przez szybę.

W pewnym momencie ojciec podniósł wzrok.

— No i co, Tomek? Wróciłeś na stałe czy tylko na chwilę? — zapytał szorstko.

Tomek odłożył widelec.

— Nie wiem jeszcze. Może na dłużej. W Anglii nie jest już tak dobrze jak kiedyś.

Ojciec prychnął.

— Każdy myśli, że za granicą lepiej. A potem wracają z podkulonym ogonem.

Zapadła cisza. Mama spojrzała na mnie błagalnie, jakby chciała, żebym coś powiedziała. Ale nie umiałam. Czułam, jak narasta we mnie złość.

— Może nie każdy wraca z podkulonym ogonem — powiedziałam w końcu cicho. — Może niektórzy wracają, bo chcą coś naprawić.

Ojciec spojrzał na mnie ostro.

— Ty też uciekłaś do miasta. Myślisz, że jesteś lepsza?

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Chciałam wykrzyczeć mu wszystko: że nigdy nie czułam się tu kochana, że zawsze byłam tylko tłem dla jego frustracji i niespełnionych ambicji. Ale nie mogłam. Zamiast tego wstałam od stołu i wyszłam na podwórko.

Za mną wyszedł Tomek.

— Zosia… — zaczął, ale przerwałam mu.

— Dlaczego wyjechałeś? Dlaczego mnie zostawiłeś?

Patrzył na mnie długo, zanim odpowiedział.

— Myślałem, że jak stąd ucieknę, to wszystko się ułoży. Ale tam też byłem samotny. Codziennie myślałem o tobie, o mamie… O tym, że cię zawiodłem.

Łzy spływały mi po policzkach.

— Bałam się tu wracać. Bałam się, że znowu będę nikim.

Tomek objął mnie ramieniem.

— Jesteś kimś. I zawsze byłaś. Tylko tata nigdy tego nie widział.

Staliśmy tak przez chwilę w ciszy, słuchając szumu drzew i odległego szczekania psa. Po raz pierwszy od lat poczułam, że nie jestem sama.

Kiedy wróciliśmy do domu, mama czekała na nas w kuchni. Podała nam herbatę i uśmiechnęła się smutno.

— Dobrze, że wróciliście — powiedziała cicho. — Może teraz będzie inaczej.

Nie wiem, czy będzie inaczej. Nie wiem, czy da się naprawić to wszystko, co zostało popsute przez lata milczenia i żalu. Ale wiem jedno: tym razem nie uciekłam. Tym razem otworzyłam drzwi i zmierzyłam się z przeszłością.

Czasem zastanawiam się, ile odwagi potrzeba, żeby wrócić tam, gdzie wszystko się zaczęło. Czy można naprawdę wybaczyć i zacząć od nowa? A może niektóre drzwi otwierają się tylko po to, byśmy mogli przez nie przejść jeszcze raz — już jako inni ludzie?