Nie taki książę, jakiego oczekiwałam: Historia o miłości, zdradzie i sile zaczynania od nowa
– Zuzka, nie przesadzaj, przecież to tylko koleżanka z pracy! – Marek rzucił kluczami na stół i nawet nie spojrzał mi w oczy. Stałam w kuchni, z rękami zaciśniętymi na kubku herbaty, czując jak serce wali mi jak młotem. W głowie miałam obraz: jego telefon, wiadomości od tej całej Pauliny, serduszka, spotkania po godzinach. Nie byłam głupia. Ale on zawsze potrafił wszystko obrócić przeciwko mnie.
– Marek, widziałam was razem pod biurem. Przytulałeś ją. – Głos mi się łamał, ale nie mogłam już dłużej udawać.
– Przestań robić sceny! – krzyknął. – Wiesz co? Może powinnaś się zastanowić, czy to ze mną jest coś nie tak, czy może z tobą!
Wtedy pierwszy raz poczułam, że coś we mnie pęka. Przez lata byłam tą „silną”, która wszystko znosiła – jego wieczne wracanie późno z pracy, wieczne „zmęczenie”, coraz rzadsze uśmiechy. Rodzina powtarzała: „Zuzka, masz szczęście, Marek to porządny chłopak”. Mama zawsze mówiła: „Nie wybrzydzaj, lepszych nie ma”.
Ale ja chciałam czegoś więcej niż tylko poprawnego życia. Chciałam czuć się kochana.
Kiedy Marek wyszedł trzaskając drzwiami, osunęłam się na podłogę i płakałam tak, jakby ktoś wyrwał mi serce. A potem zadzwoniła mama.
– Zuzia, co się dzieje? Słyszałam was przez telefon…
– Mamo… on mnie zdradza. – Wyszeptałam to po raz pierwszy na głos i poczułam ulgę pomieszaną z wstydem.
– Przestań wymyślać! Marek to dobry chłopak. Może ty go za bardzo kontrolujesz? – Jej głos był twardy jak kamień.
To bolało bardziej niż cokolwiek innego. Zawsze byłam tą „grzeczną córką”, która nie sprawiała problemów. Teraz miałam być winna temu, że mój świat się wali?
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w zawieszeniu. Marek wracał coraz później, coraz częściej znikał na „delegacje”. Ja zamykałam się w łazience i płakałam do poduszki. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Koleżanki pytały: „Zuzka, co się dzieje?”, ale nie miałam siły mówić prawdy.
W końcu nadszedł dzień, kiedy znalazłam w jego kurtce paragon z hotelu w Krakowie – na dwa śniadania. To był dowód nie do podważenia.
– Marek, koniec. Wiem wszystko. – Powiedziałam to spokojnie, patrząc mu prosto w oczy.
Nie zaprzeczył. Po prostu spakował rzeczy i wyszedł. Nawet nie próbował przeprosić.
Zostałam sama w naszym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Każdy kąt przypominał mi o nim – kubki po kawie, jego ulubiona koszula na krześle, zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem. Przez pierwsze dni nie wychodziłam z łóżka. Mama dzwoniła codziennie:
– Zuzia, przemyśl to jeszcze… Może przesadzasz?
A ja czułam się coraz bardziej samotna. Nawet mój brat Tomek powiedział:
– Zuzka, życie to nie bajka. Może powinnaś mu wybaczyć?
Ale ja wiedziałam, że jeśli teraz się złamię, już nigdy nie będę sobą.
Pewnego dnia obudziłam się i zobaczyłam słońce wpadające przez okno. Pomyślałam: „Albo teraz zaczniesz żyć dla siebie, albo już zawsze będziesz tylko cieniem”.
Zaczęłam wychodzić na spacery po Łazienkach. Zapisałam się na jogę. Po pracy spotykałam się z koleżankami – pierwszy raz od lat pozwoliłam sobie na śmiech bez poczucia winy.
Najtrudniejsze były wieczory. Wtedy wracały wspomnienia – pierwsze randki z Markiem nad Wisłą, wspólne plany o dzieciach i domku pod Warszawą. Ale z każdym dniem bolało mniej.
Pewnego dnia spotkałam w kawiarni Agatę – koleżankę ze studiów.
– Zuzka! Co u ciebie? Wyglądasz… inaczej. – Uśmiechnęła się ciepło.
Opowiedziałam jej wszystko. Nie oceniałam mnie, tylko słuchała.
– Wiesz co? Jesteś silniejsza niż myślisz. Może czas pomyśleć o sobie?
Te słowa były jak balsam na moje serce.
Zaczęłam powoli odbudowywać siebie. Zmieniłam fryzurę, zapisałam się na kurs fotografii – zawsze o tym marzyłam, ale Marek uważał to za stratę czasu.
Rodzina długo nie mogła pogodzić się z moją decyzją.
– Zuzia, a co ludzie powiedzą? – Mama martwiła się bardziej o opinię sąsiadów niż o moje szczęście.
Ale ja już wiedziałam: nigdy więcej nie pozwolę nikomu decydować za mnie.
Minął rok. Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę, która przeszła przez piekło i wyszła z niego silniejsza. Czasem jeszcze boli – zwłaszcza gdy widzę zakochane pary na ulicy albo gdy ktoś pyta: „A ty kiedy założysz rodzinę?”. Ale już wiem, że moje szczęście zależy tylko ode mnie.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet tkwi w takich relacjach jak ja? Ile z nas boi się odejść przez strach przed samotnością albo opinią innych? Czy naprawdę musimy wybierać między sobą a oczekiwaniami rodziny?
Może warto czasem postawić siebie na pierwszym miejscu? Co wy o tym myślicie?