Moja matka pozwała mnie o alimenty – list, który rozdarł moją rodzinę

– Agnieszka, przyszła do ciebie jakaś urzędowa koperta – głos mojego męża, Piotra, zabrzmiał z kuchni. Właśnie wróciłam z pracy, zmęczona po całym dniu w biurze rachunkowym. Wzięłam kopertę do ręki. Nadawcą była moja matka, Barbara Nowak. Zdziwiło mnie to – od miesięcy nie rozmawiałyśmy. Otworzyłam list, a kiedy przeczytałam pierwsze zdania, nogi się pode mną ugięły.

„W związku z moją trudną sytuacją materialną oraz brakiem wsparcia ze strony córki, wnoszę o zasądzenie alimentów…”

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Piotr patrzył na mnie z niepokojem.
– Co się stało?
– Moja matka… pozwała mnie o alimenty – wyszeptałam, a łzy napłynęły mi do oczu.

Nie mogłam uwierzyć. Przecież zawsze starałam się jej pomagać – choćby drobnymi zakupami czy opłaceniem rachunku za prąd. Ale odkąd tata zmarł dwa lata temu, nasze relacje się pogorszyły. Mama coraz częściej wypominała mi, że nie mam dla niej czasu, że „wybrałam własną rodzinę”. Ja naprawdę próbowałam pogodzić pracę, dom i opiekę nad dwójką dzieci. Ale dla niej to było za mało.

Przez kolejne dni żyłam jak w amoku. W pracy nie mogłam się skupić, w domu byłam rozdrażniona. Piotr próbował mnie pocieszać:
– Może to tylko impuls? Może mama się wycofa?
Ale wiedziałam, że to nie jest w jej stylu. Mama zawsze była uparta. Gdy coś sobie postanowiła, nie było odwrotu.

Wieczorem zadzwoniłam do brata, Krzyśka.
– Słyszałeś o tym pozwie?
– Tak… Mama dzwoniła do mnie kilka dni temu. Mówiła, że nie ma za co żyć. Ale myślałem, że żartuje.
– Krzysiek, przecież ona wie, że mamy kredyt na mieszkanie! Ty też ledwo wiążesz koniec z końcem…
– Wiem Aga. Ale ona uważa, że to nasz obowiązek.

Przez chwilę milczeliśmy.
– Może powinniśmy z nią porozmawiać? – zaproponował brat.
– Spróbuję jutro – odpowiedziałam niepewnie.

Następnego dnia pojechałam do mamy. Mieszkała sama w starej kamienicy na Pradze. Otworzyła mi drzwi bez słowa powitania.
– Przyszłaś w końcu? – zapytała chłodno.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. W powietrzu wisiała cisza pełna napięcia.
– Mamo… dlaczego?
Spojrzała na mnie twardo.
– Bo mam dość bycia nikim. Całe życie poświęciłam dla was. A teraz nawet nie masz czasu zadzwonić.
– Przecież pomagam ci! – wybuchłam. – Ale mam też własne życie!
– Własne życie… – prychnęła. – A ja co? Jestem już nikomu niepotrzebna?

Wtedy zobaczyłam łzy w jej oczach. Po raz pierwszy od dawna poczułam współczucie zamiast złości.
– Mamo… ja naprawdę cię kocham. Ale nie mogę wszystkiego rzucić.
– Nie chcę twojej litości. Chcę tylko sprawiedliwości.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Piotr czekał na mnie z herbatą.
– I co?
– Nic się nie zmieniło… Ona jest zraniona. Ale ja też jestem zmęczona tym wszystkim.

Zaczęły się sądowe pisma, wezwania na rozprawy. W pracy szefowa patrzyła na mnie coraz bardziej krzywo – „Agnieszka, musisz się ogarnąć”. Dzieci pytały, czemu jestem smutna. Nie spałam po nocach, analizując każdy szczegół naszego życia: czy naprawdę mogłam zrobić więcej? Czy byłam złą córką?

Na pierwszej rozprawie mama siedziała naprzeciwko mnie i Krzyśka jak obca osoba. Sędzia zadawał pytania o nasze zarobki, wydatki, kredyty. Mama mówiła o samotności i biedzie. Ja tłumaczyłam się ze wszystkiego: „Staram się jak mogę…”.

Po rozprawie podeszła do mnie sąsiadka mamy, pani Zofia.
– Pani Agnieszko, Barbara bardzo cierpi… Ale pani też ma swoje życie. Niech pani nie daje się zwariować.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Czy naprawdę musimy wybierać między sobą a rodzicami? Czy lojalność wobec rodziny oznacza rezygnację z siebie?

Wyrok zapadł po kilku miesiącach: ja i Krzysiek mieliśmy płacić mamie alimenty po 400 zł miesięcznie każdy. Dla nas to była spora kwota – musieliśmy zacisnąć pasa jeszcze bardziej. Mama przestała odbierać moje telefony. Czułam się zdradzona i winna jednocześnie.

Minął rok. Nasze relacje są chłodne jak nigdy dotąd. Dzieci pytają: „Czemu babcia już do nas nie przychodzi?”. Nie wiem, co im odpowiedzieć.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę jestem złą córką? A może to system zmusza nas do walki zamiast rozmowy? Co wy byście zrobili na moim miejscu?