Wyrzuciłam męża ciotkę z naszego domu – czy naprawdę to ja byłam tą złą?
– Naprawdę uważasz, że to odpowiedni sposób podania barszczu? – głos ciotki Ireny przeszył ciszę jak nóż. Stała w progu naszej kuchni, z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na mnie z góry. Mój mąż, Tomek, udawał, że nie słyszy, grzebiąc przy radiu, ale widziałam, jak jego ramiona napinają się ze zdenerwowania.
To miał być wyjątkowy dzień. Po latach mieszkania za granicą ciotka Irena – legenda rodziny, kobieta o ostrym języku i jeszcze ostrzejszym spojrzeniu – miała nas wreszcie odwiedzić. Tomek powtarzał: „Daj jej szansę, ona po prostu taka jest”. Ale już od progu wiedziałam, że będzie ciężko.
– U nas w Krakowie to się robiło inaczej – ciągnęła ciotka, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Ale co ja tam wiem, przecież jestem tylko stara baba.
Zacisnęłam dłonie na ściereczce. Próbowałam się uśmiechnąć. – Każdy dom ma swoje zwyczaje, ciociu. Mam nadzieję, że barszcz będzie smakował.
– Obyś się nie przeliczyła – mruknęła i ruszyła do salonu.
Tomek spojrzał na mnie przepraszająco. – Przepraszam, ona…
– Wiem – przerwałam mu. – Po prostu niech już będzie po wszystkim.
Obiad był farsą. Ciotka komentowała wszystko: od sposobu ułożenia sztućców po kolor zasłon. Gdy tylko próbowałam coś powiedzieć, przerywała mi lub przewracała oczami. W pewnym momencie zaczęła opowiadać o tym, jak „za jej czasów kobiety wiedziały, gdzie ich miejsce”.
– Teraz to młode myślą, że jak mają pracę i własne zdanie, to już mogą rządzić w domu – rzuciła z przekąsem.
Poczułam, jak krew napływa mi do twarzy. Tomek milczał jak zaklęty. Nasza córka, Zosia, patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Ciociu, czasy się zmieniły – powiedziałam cicho. – Każdy ma prawo żyć po swojemu.
– Oczywiście! – wykrzyknęła Irena. – Ale potem są takie efekty: dzieci wychowane przez telewizor i mężowie bez obiadu!
Zosia zaczęła płakać. To był moment, w którym coś we mnie pękło.
– Proszę cię, Ireno – powiedziałam stanowczo – jeśli masz zamiar obrażać moją rodzinę i mnie w moim własnym domu, to lepiej będzie, jeśli wyjdziesz.
Zapadła cisza. Tomek zbladł. Ciotka spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Co ty powiedziałaś?
– Proszę cię o opuszczenie naszego domu – powtórzyłam drżącym głosem.
Irena wstała powoli od stołu. – Tego się po tobie nie spodziewałam. Tomek, widzisz kogo sobie wybrałeś?
Tomek spuścił głowę. Nie powiedział ani słowa.
Ciotka wyszła trzaskając drzwiami. Przez chwilę panowała absolutna cisza. Zosia wtuliła się we mnie i zaczęła szlochać.
Wieczorem Tomek siedział na kanapie i patrzył w ścianę.
– Może przesadziłaś…
– A może ty powinieneś był coś powiedzieć? – odpowiedziałam ostro. – Pozwoliłeś jej obrażać mnie i nasze dziecko!
Nie odpowiedział. Wyszedł do sypialni bez słowa.
Następnego dnia telefon dzwonił bez przerwy. Najpierw mama Tomka: „Jak mogłaś wyrzucić Irenę? Przecież to rodzina!”. Potem jego siostra: „Wszyscy o tym mówią! Wstyd!”. Nawet sąsiadka zagadnęła mnie na klatce schodowej: „Podobno była awantura?”.
Czułam się jak trędowata. W pracy nie mogłam się skupić. W domu panowała lodowata atmosfera. Tomek unikał rozmów, Zosia była przygaszona.
Wieczorem usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Czy naprawdę zrobiłam coś złego? Czy powinnam była znosić upokorzenia tylko dlatego, że to rodzina?
Po kilku dniach Tomek w końcu się odezwał:
– Mama mówi, że powinnaś przeprosić Irenę.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– A ty jak uważasz?
Wzruszył ramionami. – Nie wiem… Może rzeczywiście była niemiła… Ale to rodzina.
Poczułam się samotna jak nigdy wcześniej. Czy naprawdę w tej rodzinie liczy się tylko to, żeby nie robić „wstydu”, nawet kosztem własnej godności?
Minęły tygodnie. Nikt z rodziny Tomka się do mnie nie odzywał. Zosia zaczęła pytać: „Mamo, czy zrobiłam coś złego?”. Serce mi pękało.
W końcu zadzwoniła ciotka Irena.
– Słuchaj no – zaczęła bez przywitania – może trochę przesadziłam wtedy… Ale ty też nie musiałaś robić sceny.
Milczałam przez chwilę.
– Może obie przesadziłyśmy – powiedziałam cicho.
Rozłączyła się bez słowa.
Do dziś nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Może powinnam była ugryźć się w język? A może czasem trzeba postawić granicę?
Czy naprawdę bycie „dobrą żoną” i „dobrą synową” oznacza pozwalanie na wszystko? Ile jeszcze razy mam poświęcać siebie dla świętego spokoju innych?