Zaniknięta miłość – historia Bożeny i Roberta
– Czemu dziś taka cicha i zamyślona? – zapytał Robert, siadając naprzeciwko mnie przy kuchennym stole. Była już prawie północ, a ja wciąż krzątałam się po kuchni, udając, że muszę jeszcze coś posprzątać. W rzeczywistości nie miałam już siły na nic – ani na rozmowę, ani na kolejne udawanie, że wszystko jest w porządku. Podałam mu podgrzaną kolację, nawet nie patrząc mu w oczy.
– Znów późno wróciłeś? – szepnęłam, ledwo słyszalnie.
– Wziąłem nadgodziny… premia będzie pod koniec kwartału – odpowiedział mechanicznie, jakby powtarzał wyuczoną formułkę.
Patrzyłam na niego przez chwilę. Robert był kiedyś moim całym światem – przystojny, ambitny, zawsze pełen energii. Teraz widziałam przed sobą zmęczonego, trzydziestopięcioletniego mężczyznę z siwiejącymi skroniami i wiecznie przyklejonym do ręki telefonem. Praca w banku pochłaniała go coraz bardziej. Ja natomiast czułam się coraz bardziej niewidzialna.
– Bożena, nie zaczynaj znowu… – westchnął, widząc moją minę.
– Ja nie zaczynam, Robert. Ja po prostu… już nie wiem, jak z tobą rozmawiać – powiedziałam cicho.
Zapanowała cisza. Tylko zegar na ścianie tykał głośno, jakby odliczał czas do kolejnej kłótni.
Kiedyś byliśmy szczęśliwi. Pamiętam nasze pierwsze wspólne mieszkanie na Pradze – ciasne, ale pełne śmiechu i planów na przyszłość. Potem przyszła praca Roberta w banku, kredyt na większe mieszkanie, narodziny naszej córki Julki… Wszystko układało się idealnie. Aż nagle coś zaczęło się psuć. Najpierw drobne nieporozumienia, potem coraz dłuższe milczenie. Zamiast rozmów – krótkie komunikaty o rachunkach i obowiązkach. Zamiast dotyku – szybkie pocałunki na pożegnanie.
Czułam się coraz bardziej samotna. Julka dorastała, miała już dziesięć lat i coraz częściej zamykała się w swoim pokoju z telefonem. Ja zostawałam sama z myślami i pytaniami bez odpowiedzi.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama.
– Bożenko, wszystko u was w porządku? – zapytała z troską w głosie.
– Tak, mamo… wszystko dobrze – skłamałam odruchowo.
Ale mama znała mnie zbyt dobrze.
– Bożena, ja wiem, że coś cię gryzie. Nie zamykaj się w sobie. Porozmawiaj z Robertem…
Westchnęłam ciężko. Jak miałam rozmawiać z kimś, kto wraca do domu tylko po to, żeby przespać kilka godzin i znów wyjść do pracy?
Wieczorami leżałam w łóżku i słuchałam jego spokojnego oddechu. Czasem chciałam go obudzić i powiedzieć mu wszystko: o tym, jak bardzo mi go brakuje, jak bardzo boję się przyszłości bez niego… Ale zawsze brakowało mi odwagi.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Roberta przez telefon.
– Tak, Aniu… jutro dam ci znać… Nie martw się, wszystko ogarnę…
Zamarłam. Aniu? Kim była ta Ania? Przez chwilę miałam ochotę wejść do salonu i zapytać go wprost, ale coś mnie powstrzymało. Może strach przed prawdą?
Następnego dnia próbowałam zachowywać się normalnie. Przygotowałam śniadanie dla Julki i Roberta, ale atmosfera była napięta.
– Mamo, czemu tata jest taki smutny? – zapytała Julka szeptem.
– Tata jest po prostu zmęczony – odpowiedziałam wymijająco.
Ale sama nie wierzyłam w te słowa.
Wieczorem zebrałam się na odwagę.
– Robert… musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– O czym?
– O nas. O tym, co się z nami dzieje…
Przez chwilę milczał.
– Bożena… ja naprawdę staram się dla was… Pracuję tyle godzin, żebyście mieli wszystko…
– Ale my nie potrzebujemy wszystkiego! My potrzebujemy ciebie! – wybuchłam nagle.
Zaskoczyła mnie własna odwaga. Robert spuścił wzrok.
– Może masz rację… Ale ja już nie wiem, jak to naprawić…
Poczułam łzy napływające do oczu.
– Robert… czy ty mnie jeszcze kochasz?
Nie odpowiedział od razu. W tej ciszy usłyszałam wszystko.
Po tej rozmowie przez kilka dni unikaliśmy siebie nawzajem. W domu panowała atmosfera napięcia i smutku. Julka wyczuwała wszystko i coraz częściej zamykała się w swoim pokoju.
Któregoś dnia wracając ze sklepu spotkałam sąsiadkę, panią Halinę.
– Bożenko, wszystko dobrze? Wyglądasz na przygnębioną…
Uśmiechnęłam się blado.
– To tylko zmęczenie…
Ale wiedziałam, że to coś więcej niż zmęczenie. To była pustka, która rozlała się między mną a Robertem jak zimna mgła.
Wieczorem usiadłam przy stole z kartką papieru. Zaczęłam pisać list do Roberta:
„Robertzie,
Nie wiem już, jak do ciebie dotrzeć. Czuję się samotna w naszym wspólnym domu. Pamiętasz nasze pierwsze lata? Śmialiśmy się z byle czego… Teraz nawet nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Boję się o naszą przyszłość…”
Nie miałam odwagi mu go dać. Schowałam list do szuflady.
Kilka dni później Robert wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
– Bożena… musimy coś zmienić. Nie chcę tak żyć dalej…
Spojrzałam na niego z nadzieją i strachem jednocześnie.
– Ja też nie chcę…
Przez długą chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Po raz pierwszy od dawna poczułam coś na kształt ulgi – może jeszcze nie wszystko stracone?
Ale czy można odbudować miłość, która powoli zanikała przez tyle lat? Czy wystarczy nam siły i odwagi?
Czasem zastanawiam się: ile par wokół nas żyje obok siebie zamiast ze sobą? Ile osób boi się powiedzieć głośno o swoim bólu? Czy naprawdę tak trudno jest zacząć od nowa?