Wydałam oszczędności życia na swoje 60. urodziny — syn i synowa nie mogą mi tego wybaczyć. Czy naprawdę jestem samolubna?

— Naprawdę to zrobiłaś, mamo? — głos Tomka drżał z niedowierzania, kiedy zobaczył zdjęcia z mojej urodzinowej imprezy na Facebooku. — Wydałaś wszystko na… balony i catering?

Zamarłam z telefonem przy uchu. W tle słyszałam cichy szmer telewizora i szuranie krzeseł w kuchni. Marta, jego żona, już od tygodnia nie odbierała moich telefonów. Wiedziałam, że coś się święci, ale nie spodziewałam się takiej reakcji.

— Tomek, to były moje sześćdziesiąte urodziny. Chciałam je uczcić… choć raz w życiu zrobić coś dla siebie — odpowiedziałam cicho, próbując ukryć łzy.

— A my? — przerwał mi ostro. — Wiesz, jak bardzo potrzebujemy samochodu? Marta dojeżdża do pracy autobusem po dwie godziny w jedną stronę! Myślałem, że nam pomożesz, a ty…

Nie dokończył. Rozłączył się.

Usiadłam ciężko na kanapie, patrząc na resztki balonów, które jeszcze nie zdążyłam posprzątać po przyjęciu. Przez całe życie byłam dla innych. Dla Tomka — mojego jedynego dziecka. Dla rodziców, kiedy zachorowali. Dla sąsiadów, kiedy trzeba było pomóc przy remoncie czy opiece nad dziećmi. Pracowałam jako pielęgniarka na trzy zmiany, odkładając każdą złotówkę na „czarną godzinę”.

Ale ta czarna godzina nigdy nie nadeszła. Zamiast tego przyszła starość i poczucie, że moje życie przeciekło mi przez palce. Dlatego postanowiłam: na sześćdziesiątkę zrobię coś dla siebie. Wynajęłam salę w domu kultury, zamówiłam catering z moimi ulubionymi pierogami i bigosem, zaprosiłam koleżanki z pracy i sąsiadki. Było głośno, radośnie, przez chwilę czułam się jak ktoś ważny.

Ale teraz… teraz czułam się jak najgorsza egoistka.

Kilka dni później zadzwoniła do mnie Basia, moja przyjaciółka:

— Haniu, nie przejmuj się! Masz prawo do szczęścia! — mówiła z przekonaniem. — Tomek dorosły chłop, niech sobie radzi.

Ale czy naprawdę miałam prawo? Przecież Tomek zawsze był moim oczkiem w głowie. Wychowywałam go sama, bo jego ojciec odszedł, gdy miał trzy lata. Nigdy nie narzekałam, choć bywało ciężko. Pamiętam zimowe poranki, kiedy biegłam do pracy na szóstą rano, zostawiając go pod opieką sąsiadki. Pamiętam, jak płakał za mną w oknie.

Kiedy dorósł i poznał Martę, byłam szczęśliwa. Wreszcie miał własną rodzinę. Pomagałam im jak mogłam — pożyczałam pieniądze na pierwszą kaucję za mieszkanie, kupowałam ubranka dla wnuczki Zosi, gotowałam obiady na zapas.

Ale teraz… teraz usłyszałam od Marty przez telefon:

— Pani Haniu, myślałam, że pani rozumie, jak nam ciężko. Samochód to nie luksus, tylko konieczność! Zamiast wydawać tyle pieniędzy na jedno popołudnie zabawy…

Nie dokończyła. Słyszałam w jej głosie rozczarowanie i żal.

Przez kolejne tygodnie unikali mnie. Nie odbierali telefonów, nie zapraszali na niedzielne obiady. Zosia przestała dzwonić z pytaniem o bajki na dobranoc.

Czułam się coraz gorzej. Czy naprawdę byłam aż tak samolubna?

Pewnego dnia spotkałam Tomka przypadkiem w sklepie spożywczym. Stał przy kasie z siatką ziemniaków i mlekiem.

— Tomek… — zaczęłam niepewnie.

Spojrzał na mnie chłodno.

— Mamo, musimy się spieszyć — rzucił krótko i wyszedł bez słowa.

Łzy napłynęły mi do oczu. Przez całą drogę do domu powtarzałam sobie: „Nie płacz, Hania. Nie płacz”.

Wieczorem zadzwoniła Basia:

— Haniu, musisz z nimi porozmawiać. Powiedz im wszystko tak, jak czujesz.

Zebrałam się na odwagę i napisałam list:

„Kochani,

Wiem, że jesteście na mnie źli. Rozumiem to. Ale chciałam Wam powiedzieć jedno: przez całe życie byłam dla Was i dla innych. Odkładałam swoje marzenia na później. Tym razem chciałam zrobić coś dla siebie — poczuć się ważna choć przez jeden dzień. Nie miałam złych intencji. Kocham Was bardzo i zawsze będę Was wspierać najlepiej jak potrafię.

Mama”

Nie odpowiedzieli od razu.

Minął miesiąc ciszy. W tym czasie zaczęłam chodzić na zajęcia taneczne do domu kultury — poznałam tam ludzi w moim wieku, którzy też czuli się czasem samotni i niezrozumiani przez rodzinę.

Pewnego dnia usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam — stała przed nimi Zosia z bukietem stokrotek.

— Babciu… mama mówi, że jesteś smutna. Możemy wejść?

Za nią weszli Tomek i Marta. Patrzyli na mnie niepewnie.

— Mamo… przepraszam — powiedział Tomek cicho. — Chyba przesadziliśmy z pretensjami.

Marta spuściła wzrok:

— My też chcielibyśmy kiedyś zrobić coś tylko dla siebie…

Przytuliłam ich mocno. Poczułam ulgę i wdzięczność.

Ale wciąż zadaję sobie pytanie: czy naprawdę trzeba wybierać między własnym szczęściem a szczęściem najbliższych? Czy matka ma prawo postawić siebie choć raz na pierwszym miejscu?

A Wy co o tym sądzicie? Czy egoizm matki to zawsze grzech?