Wszystko się ułoży… Czy naprawdę?

— Możesz jechać szybciej? — głos Magdy drżał, choć starała się to ukryć. Spojrzałem na nią kątem oka, zaciskając dłonie na kierownicy. Silnik mojego starego volkswagena warczał w pustce nocnego miasta, a światła latarni odbijały się w jej oczach pełnych niepokoju. — Niebezpiecznie — odpowiedziałem cicho. — Miasto tylko wydaje się puste.

Wiedziałem, że nie chodzi jej o prędkość. Chodziło o coś znacznie poważniejszego — o nas. O to, że od miesięcy spotykamy się ukradkiem, jakbyśmy byli nastolatkami, a nie dorosłymi ludźmi z własnymi rodzinami i zobowiązaniami.

— Kiedy w końcu mu powiesz? — zapytała nagle, wbiegając wzrokiem w ciemność za oknem. — Jak długo jeszcze będziemy się spotykać ukradkiem, jak złodzieje?

Zacisnąłem zęby. W głowie miałem obraz mojej żony, Agnieszki, siedzącej przy kuchennym stole z kubkiem herbaty, czekającej na mnie do późna. Nasze dzieci już dawno spały, a ona udawała, że nie widzi mojego zmęczenia i coraz częstszych nieobecności.

— Nie wiem — wyszeptałem. — To nie jest takie proste.

Magda odwróciła się do mnie gwałtownie. — Proste? Myślisz, że dla mnie to jest proste? Codziennie patrzę w lustro i widzę kogoś, kim gardzę. Kogoś, kto rozbija rodzinę innej kobiety.

Zatrzymałem samochód na czerwonym świetle. Przez chwilę panowała cisza, którą przerywał tylko szum deszczu uderzającego o dach auta.

— Wiesz, że cię kocham — powiedziałem w końcu. — Ale boję się. Boję się tego, co będzie potem.

— A ja nie? — Magda spojrzała na mnie z wyrzutem. — Ale ile jeszcze będziemy żyć w kłamstwie? Myślisz, że twoja żona niczego nie podejrzewa?

Przełknąłem ślinę. Agnieszka była mądra. Zbyt mądra, by nie zauważyć zmian w moim zachowaniu. Ostatnio coraz częściej pytała: „Coś się stało?” albo „Jesteś inny”. Zbywałem ją półsłówkami, tłumaczyłem się pracą i zmęczeniem.

Zielone światło. Ruszyłem powoli, czując jak napięcie ściska mi gardło.

— Może powinniśmy to zakończyć — powiedziała Magda cicho.

Te słowa zabolały bardziej niż cokolwiek innego tej nocy. Przez chwilę miałem ochotę zatrzymać samochód i po prostu wysiąść, zostawić wszystko za sobą. Ale wiedziałem, że to niemożliwe.

— Nie potrafię — odpowiedziałem szczerze. — Nie potrafię cię zostawić.

Magda odwróciła wzrok i przez dłuższą chwilę jechaliśmy w milczeniu. W końcu zatrzymałem się pod jej blokiem na Pradze. Spojrzała na mnie smutno.

— Musisz podjąć decyzję, Piotrze. Dla siebie, dla niej… dla nas.

Patrzyłem jak wysiada z samochodu i znika w bramie. Zostałem sam z własnymi myślami i poczuciem winy, które dusiło mnie od środka.

Kiedy wróciłem do domu, Agnieszka siedziała przy stole z książką. Spojrzała na mnie uważnie.

— Długo cię nie było — powiedziała spokojnie.

— Praca… — zacząłem tłumaczyć się automatycznie.

— Piotrze… — przerwała mi łagodnie. — Coś jest nie tak. Wiem to.

Usiadłem naprzeciwko niej i przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Widziałem w jej spojrzeniu troskę i strach.

— Chcesz mi coś powiedzieć? — zapytała cicho.

Zabrakło mi słów. Chciałem wyznać prawdę, ale strach był silniejszy. Bałem się jej łez, rozczarowania dzieci, pustki po rodzinie, którą sam rozbijam.

— Jestem zmęczony — powiedziałem tylko i uciekłem do łazienki.

Tam spojrzałem w lustro i zobaczyłem człowieka, którego ledwo poznawałem. Zdradzałem żonę, kłamałem dzieciom, raniłem Magdę i siebie samego.

Następnego dnia próbowałem żyć normalnie: odprowadzić syna do przedszkola, zrobić zakupy w Biedronce, naprawić cieknący kran w kuchni. Ale wszystko wydawało się sztuczne, jakby ktoś podmienił mi życie na czyjeś inne.

Wieczorem dostałem SMS-a od Magdy: „Nie mogę tak dłużej”.

Serce mi zamarło. Zadzwoniłem do niej od razu.

— Magda…

— Piotrze, ja już nie mogę żyć w cieniu twojej rodziny. Albo coś zmienisz, albo to koniec.

Siedziałem na schodach klatki schodowej i czułem się jak dziecko przyłapane na kłamstwie.

Wróciłem do mieszkania późno. Agnieszka czekała na mnie w salonie.

— Musimy porozmawiać — powiedziała stanowczo.

Usiadłem obok niej i poczułem jak drżą mi ręce.

— Kochasz ją? — zapytała prosto z mostu.

Nie odpowiedziałem od razu. Widziałem łzy w jej oczach i wiedziałem, że już wszystko wie.

— Przepraszam… — wyszeptałem tylko.

Agnieszka rozpłakała się cicho. Siedzieliśmy tak długo w milczeniu, aż dzieci przyszły zapytać, czy wszystko w porządku.

Tamtej nocy spałem na kanapie. Rano Agnieszka powiedziała tylko:

— Musisz wybrać. Nie będziemy żyć w trójkącie.

Wyszedłem z domu bez śniadania, z głową pełną chaosu i sercem rozdartym na pół.

Minęły tygodnie zanim podjąłem decyzję. Spotykałem się z Magdą coraz rzadziej; Agnieszka coraz częściej płakała wieczorami w łazience. Dzieci pytały: „Tato, dlaczego mama jest smutna?”

W końcu usiadłem z obiema kobietami osobno i powiedziałem prawdę: kocham je obie inaczej, ale nie mogę już dłużej żyć w kłamstwie. Wybrałem rodzinę — dla dzieci, dla siebie… choć serce bolało mnie na myśl o Magdzie.

Dziś mieszkam sam w wynajmowanym mieszkaniu na Ochocie. Widuję dzieci co drugi weekend; Agnieszka powoli zaczyna układać sobie życie na nowo. Magda przestała się odzywać.

Czasem patrzę przez okno na nocne miasto i pytam sam siebie: czy wszystko naprawdę się ułoży? Czy można naprawić to, co samemu się zepsuło? A może są rany, które nigdy się nie zagoją?