Moja przyszła teściowa i jej sukienka: jak jeden kolor podzielił rodzinę przed ślubem

— Nie, nie zgadzam się! — krzyknęłam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. — Mamo Krzysia, przecież mówiłam, że motyw przewodni to błękit i biel! Granatowa sukienka kompletnie nie pasuje!

Pani Halina spojrzała na mnie z chłodnym spokojem, który zawsze wywoływał u mnie dreszcze. — Kochana, to tylko kolor. Nie przesadzaj. W tej sukience czuję się najlepiej i nie zamierzam jej zmieniać tylko dlatego, że wymyśliłaś sobie jakieś kolory.

Stałam w kuchni rodziców Krzysia, ściskając w dłoni próbnik tkanin. Moja przyszła teściowa siedziała przy stole, popijając kawę i patrząc na mnie z wyższością. Krzysiek stał obok, nerwowo przesuwając palcami po blacie. Czułam się jak intruz w ich domu, choć za dwa miesiące miałam zostać częścią tej rodziny.

— Mamo, może jednak poszukasz czegoś innego? — odezwał się cicho Krzysiek. — To dla Oli ważne…

— Dla Oli wszystko jest ważne — przerwała mu Halina. — A ja mam już swoje lata i nie zamierzam się przebierać jak na bal przebierańców.

Wyszłam na balkon, żeby złapać oddech. Zimny wiatr smagał mi twarz, ale nie potrafił ostudzić emocji. Przypomniałam sobie, jak wyobrażałam sobie ten dzień: wszystko miało być idealne, dopracowane w najmniejszym szczególe. Nawet kwiaty miały być w odcieniach błękitu. A teraz… jedna sukienka miała zniszczyć całą harmonię.

Mama zadzwoniła wieczorem.

— Olu, nie przejmuj się tak. To tylko sukienka.

— Mamo, ona robi mi to specjalnie! — wybuchnęłam. — Od początku daje mi do zrozumienia, że to ona tu rządzi!

— Kochanie, ślub to nie tylko kolory i dekoracje. To też ludzie…

Ale ja nie chciałam słuchać. Byłam zraniona i wściekła. Przez kolejne dni atmosfera była napięta. Krzysiek próbował mnie pocieszać, ale widziałam, że jest rozdarty między mną a matką.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem na kanapie.

— Olu, wiem, że to dla ciebie ważne… Ale moja mama taka już jest. Zawsze musi postawić na swoim.

— A ja? Ja też mam prawo do swojego zdania! To mój ślub!

— Nasz ślub — poprawił mnie cicho.

Zaczęliśmy się kłócić. O kolory, o rodzinę, o przyszłość. Po raz pierwszy poczułam strach: czy naprawdę chcę wchodzić w tę rodzinę? Czy dam radę żyć z kobietą, która nawet w takiej sprawie musi mieć ostatnie słowo?

Kilka dni później przyszła wiadomość od Haliny:

„Olu, rozumiem, że ci zależy na tym błękicie. Ale ja naprawdę nie czuję się dobrze w jasnych kolorach. Może spróbujemy znaleźć kompromis?”

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Z jednej strony poczułam ulgę — może jednak jest szansa na porozumienie? Z drugiej strony byłam już tak zmęczona tą walką, że miałam ochotę rzucić wszystko i uciec.

Spotkałyśmy się w galerii handlowej. Halina była poważna, ale mniej wyniosła niż zwykle.

— Wiesz, Olu… Ja też się boję tego ślubu. Boję się stracić syna. Może dlatego tak się upieram przy tej sukience…

Patrzyłam na nią zaskoczona. Po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie przeciwniczkę, ale kobietę pełną lęków i niepewności.

— Nie chcę ci zabierać Krzysia — powiedziałam cicho. — Chcę być częścią waszej rodziny.

Przez chwilę milczałyśmy.

— Dobrze — westchnęła Halina. — Znajdźmy coś razem. Może błękitny szal do mojej sukienki?

Uśmiechnęłam się przez łzy. To był mały krok, ale dla mnie ogromny.

Ślub odbył się zgodnie z planem. Halina miała na sobie granatową sukienkę i błękitny szal. Wyglądała pięknie i dumna była z tego kompromisu. Ja nauczyłam się wtedy czegoś ważnego: czasem trzeba odpuścić kontrolę, żeby zyskać coś więcej niż idealny obrazek — prawdziwą rodzinę.

Często wracam myślami do tamtej kłótni i pytam siebie: czy warto było aż tak walczyć o szczegóły? Czy czasem nie lepiej po prostu… odpuścić? Jak wy radzicie sobie z rodzinnymi konfliktami przed wielkimi wydarzeniami?