Czekałem na nią codziennie, aż zrozumiałem, że nie wróci

– Romek, już wiesz, co robisz w wakacje? – Zosia usiadła na brzegu stołu, założyła nogę na nogę i splecionymi dłońmi objęła kolano obciągnięte dżinsową tkaniną. Jej głos był lekki, ale w oczach czaiło się coś niepokojącego. – Słyszysz w ogóle, co mówię?

– Mhm – mruknąłem, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa. Udawałem, że czytam artykuł o nowych trendach w grafice komputerowej, ale tak naprawdę patrzyłem przez zamglone szkło na własne odbicie.

– Co tam czytasz? – Zosia nachyliła się bliżej, próbując zerknąć na ekran. Jej włosy pachniały szamponem z rumiankiem. Przez chwilę miałem ochotę powiedzieć jej wszystko – o tym, jak bardzo się boję tych wakacji, jak bardzo nie chcę wracać do domu, gdzie ojciec coraz częściej milczy, a matka płacze po nocach. Ale tylko wzruszyłem ramionami.

– Nic ważnego.

Zosia westchnęła i spojrzała przez okno na podwórko. Było już późne popołudnie, słońce leniwie przesuwało się po dachach bloków na Pradze. W powietrzu czuć było zapach rozgrzanego asfaltu i dymu z grilla sąsiadów.

– Wiesz, że możesz ze mną pogadać, nie? – powiedziała cicho.

Nie odpowiedziałem. Bałem się słów. Bałem się tego, co mogłoby paść między nami, jeśli tylko pozwolę sobie na szczerość.

Zosia była moją przyjaciółką od podstawówki. Zawsze wiedziała, kiedy coś jest nie tak. Ale tym razem nie chciałem jej obciążać swoimi problemami. Miała własne życie – chłopaka z liceum muzycznego, plany na wyjazd do Gdańska i rodziców, którzy codziennie pytali ją o marzenia.

Ja miałem tylko czekanie.

Codziennie po szkole siadałem na ławce pod blokiem i patrzyłem na drzwi klatki schodowej. Czekałem na mamę. Odkąd ojciec stracił pracę w fabryce samochodów i zaczął coraz częściej znikać wieczorami, mama pracowała na dwie zmiany w sklepie spożywczym. Wracała zmęczona, z siatkami pełnymi przecenionych produktów i oczami podkrążonymi od niewyspania.

Ale od kilku tygodni coś się zmieniło. Mama zaczęła wracać coraz później. Czasem nie wracała wcale – dzwoniła po północy i mówiła, że została u koleżanki albo że musiała zostać dłużej w pracy. Ojciec wtedy tylko wzruszał ramionami i wychodził na balkon z papierosem.

Pewnego wieczoru siedziałem na ławce dłużej niż zwykle. Zosia już dawno poszła do domu. Słońce schowało się za blokami, a ja patrzyłem na puste drzwi klatki schodowej i czułem narastający niepokój.

Wtedy podszedł do mnie sąsiad z parteru, pan Marek.

– Romek, wszystko w porządku? – zapytał.

– Tak… Czekam na mamę.

Pan Marek spojrzał na mnie dziwnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Poklepał mnie po ramieniu i poszedł dalej.

Wróciłem do mieszkania dopiero po dwudziestej trzeciej. Ojciec siedział przy stole z butelką piwa i gapił się w telewizor.

– Gdzie mama? – zapytałem cicho.

Nie odpowiedział. Tylko wzruszył ramionami i nalał sobie kolejny kieliszek wódki.

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Wpatrywałem się w sufit i słuchałem odgłosów miasta za oknem. W końcu usłyszałem skrzypienie drzwi wejściowych. Mama weszła do pokoju na palcach, myśląc pewnie, że śpię.

– Mamo? – szepnąłem.

Zatrzymała się w progu. Przez chwilę milczała.

– Śpij już, Romku – powiedziała cicho i zamknęła drzwi.

Następnego dnia Zosia znów przyszła do mnie po szkole.

– Romek… Coś się dzieje? Wyglądasz jak cień człowieka.

Chciałem jej powiedzieć prawdę. Chciałem wykrzyczeć wszystko: że boję się o mamę, że ojciec coraz bardziej się oddala, że czuję się niewidzialny we własnym domu. Ale tylko pokręciłem głową.

– Wszystko okej – skłamałem.

Zosia spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Wstała gwałtownie z krzesła.

– Kłamiesz! – krzyknęła. – Nie musisz być taki twardy! Przecież widzę!

Wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami. Zostałem sam z poczuciem winy i narastającym lękiem.

Przez kolejne dni czekałem na mamę coraz dłużej. Każdego wieczoru miałem nadzieję, że wróci wcześniej, że usiądziemy razem przy stole i porozmawiamy jak dawniej. Ale ona wracała coraz później albo wcale.

Pewnego dnia znalazłem w jej torebce list miłosny. Był podpisany: „Twój Andrzej”. Serce mi zamarło. Przeczytałem go kilka razy, nie wierząc własnym oczom. Mama miała kogoś innego?

Wieczorem zebrałem się na odwagę.

– Mamo… Kto to jest Andrzej?

Mama pobladła. Przez chwilę milczała, potem usiadła obok mnie na kanapie.

– Romek… Ja… Przepraszam cię – wyszeptała i zaczęła płakać.

Ojciec wszedł do pokoju akurat w tej chwili. Spojrzał na nas obojga i bez słowa wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami tak mocno, że aż szyby zadzwoniły.

Tamtej nocy mama opowiedziała mi wszystko: o samotności, o tym jak bardzo czuła się niewidzialna przy ojcu, o Andrzeju poznanym w pracy. O tym, że nie chciała nas skrzywdzić, ale sama już nie wiedziała jak żyć dalej.

Siedzieliśmy razem do rana. Płakaliśmy oboje.

Zosia przyszła następnego dnia rano. Usiadła obok mnie na ławce pod blokiem i bez słowa objęła mnie ramieniem.

– Przepraszam – wyszeptałem drżącym głosem.

– Nie musisz przepraszać – odpowiedziała cicho. – Czasem trzeba po prostu poczekać… aż prawda sama wyjdzie na jaw.

Od tamtej pory już nie czekałem na mamę pod blokiem każdego wieczoru. Zrozumiałem, że są rzeczy, których nie da się naprawić samym czekaniem czy milczeniem.

Czasem zastanawiam się: czy gdybym wcześniej powiedział komuś o swoich lękach, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy można przygotować się na prawdę o najbliższych? A może dorastanie zawsze boli tak samo?