Gdybyśmy się wcześniej spotkali… Dziennik Weroniki

— Przepraszam, czy wszyscy państwo do dwunastki? — zapytałam cicho, czując jak głos drży mi w gardle. Wszyscy spojrzeli na mnie z lekkim zniecierpliwieniem, jakby moje pytanie było nie na miejscu. Starsza pani w czerwonym berecie skinęła głową i wskazała na ostatnie wolne miejsce przy oknie. Tam właśnie stał on — mężczyzna o siwych włosach, z twarzą, na której czas odcisnął swoje piętno, ale oczy miał młode, pełne życia. Oparł się plecami o parapet i spojrzał na mnie z uśmiechem.

— Proszę usiąść, zaraz pewnie ktoś wyjdzie — powiedział cicho, jakby tylko do mnie.

Usiadłam obok niego, czując dziwne ciepło bijące od jego obecności. W przychodni panowała cisza przerywana tylko kaszlem i szelestem kartek. Wszyscy czekali na swoją kolej, a ja czułam, że czekam na coś więcej niż tylko wizytę u lekarza.

Odwróciłam się do niego i zapytałam: — Pan też do doktora Nowaka?

— Tak, niestety zdrowie już nie to samo — odpowiedział z lekkim uśmiechem. — Ale wie pani, czasem człowiek przychodzi tu bardziej dla towarzystwa niż dla lekarza.

Zaskoczyło mnie to wyznanie. Przez chwilę milczeliśmy, patrząc przez okno na szare bloki i ludzi spieszących się gdzieś w deszczu. Poczułam nagle, że mogłabym mu powiedzieć wszystko — o mojej matce, która od lat choruje i dla której poświęciłam całe swoje życie; o ojcu, który odszedł, gdy miałam dwanaście lat; o braku własnej rodziny i pustce, która wypełniała każdy mój dzień.

— Ma pan rodzinę? — zapytałam nagle, sama nie wiedząc dlaczego.

Spojrzał na mnie uważnie. — Miałem żonę. Odeszła dwa lata temu. Dzieci wyjechały za granicę. Zostałem sam z kotem i wspomnieniami.

Uśmiechnęłam się smutno. — Ja mam tylko mamę. I czasem mam wrażenie, że jestem jej więźniem.

— To trudne — powiedział cicho. — Ale wie pani… czasem życie daje nam drugą szansę tam, gdzie się tego najmniej spodziewamy.

W tej chwili drzwi do gabinetu otworzyły się i pielęgniarka wywołała moje nazwisko. Wstałam powoli, czując jak serce bije mi szybciej niż zwykle.

— Może spotkamy się jeszcze kiedyś? — zapytał nagle.

— Może… — odpowiedziałam niepewnie i weszłam do gabinetu.

Wizyta minęła szybko. Lekarz wypisał receptę i skierowanie na badania. Gdy wyszłam na korytarz, mężczyzny już nie było. Poczułam dziwny żal, jakby coś ważnego właśnie mi umknęło.

Przez kolejne dni nie mogłam przestać o nim myśleć. Zastanawiałam się, kim był naprawdę i dlaczego jego słowa tak bardzo mnie poruszyły. Moja mama była coraz słabsza, a ja coraz bardziej zmęczona opieką nad nią i własną samotnością.

Pewnego wieczoru usiadłam przy jej łóżku i powiedziałam:

— Mamo, chciałabym kiedyś wyjechać. Chociaż na chwilę odpocząć.

Spojrzała na mnie z wyrzutem:

— A kto się mną zajmie? Ty jesteś moją jedyną córką! Nie możesz mnie zostawić!

Poczułam się winna i bezradna. Od lat żyłam tylko dla niej. Moje marzenia o własnej rodzinie, podróżach czy nawet zwykłym spacerze po parku zawsze schodziły na dalszy plan.

Minęły tygodnie. Pewnego dnia znów musiałam pójść do przychodni po wyniki badań mamy. Siedząc na korytarzu, zobaczyłam go znowu. Tym razem siedział sam, patrząc w okno.

— Dzień dobry — powiedziałam nieśmiało.

Odwrócił się i uśmiechnął szeroko:

— Wiedziałem, że jeszcze panią spotkam.

Usiedliśmy razem. Rozmawialiśmy długo — o książkach, o muzyce, o tym, jak trudno jest być samotnym w tłumie ludzi. Powiedział mi, że ma na imię Andrzej.

— Wie pani… gdybyśmy się spotkali wcześniej… Może wszystko potoczyłoby się inaczej? — powiedział nagle.

Zamilkłam. Poczułam łzy pod powiekami. Ile razy zadawałam sobie to pytanie? Gdyby ojciec nie odszedł… Gdyby mama była zdrowa… Gdybym miała odwagę zawalczyć o siebie…

Andrzej spojrzał na mnie ciepło:

— Jeszcze nie jest za późno.

Ale ja wiedziałam, że dla mnie już jest. Mama potrzebowała mnie coraz bardziej. Każda próba rozmowy kończyła się jej płaczem lub wyrzutami sumienia.

Następnego dnia Andrzej zadzwonił do drzwi mojego mieszkania. Przyniósł ciasto drożdżowe i bukiet polnych kwiatów.

— Chciałem pani podziękować za rozmowę — powiedział niepewnie.

Zaprosiłam go do środka. Mama patrzyła na niego podejrzliwie przez drzwi sypialni.

— Kto to jest? — zapytała później z wyrzutem.

— Znajomy z przychodni — odpowiedziałam cicho.

— Nie potrzebuję tu obcych ludzi! — krzyknęła.

Wieczorem długo płakałam w poduszkę. Czułam się rozdarta między obowiązkiem a pragnieniem własnego szczęścia. Andrzej napisał mi SMS-a: „Jeśli będziesz chciała porozmawiać lub po prostu posiedzieć w ciszy — jestem.”

Nie odpisałam od razu. Bałam się tego uczucia, które we mnie rosło. Bałam się zdradzić mamę z własnym życiem.

Minęły miesiące. Mama była coraz słabsza. Ja coraz bardziej zamknięta w sobie. Andrzej czasem dzwonił lub zostawiał kwiaty pod drzwiami. Nigdy nie naciskał.

Pewnej nocy mama zmarła we śnie. Zostałam sama w pustym mieszkaniu pełnym wspomnień i żalu za utraconymi szansami.

Po pogrzebie Andrzej przyszedł do mnie bez słowa. Usiadł obok i trzymał mnie za rękę tak długo, aż przestałam płakać.

Dziś mijają trzy miesiące od śmierci mamy. Czasem myślę o tym wszystkim, co mogło się wydarzyć „gdybyśmy się wcześniej spotkali”. Czy wtedy miałabym odwagę zawalczyć o siebie? Czy można zacząć żyć naprawdę dopiero wtedy, gdy wszystko inne już się skończyło?

Może ktoś z was zna odpowiedź…