Spacer po chmurach – historia Marcina, który wraca do życia
Z szarego nieba mżył drobny deszcz. Stałem przez chwilę w bezruchu, czując jak chłodna mgiełka osiada na mojej twarzy. Za plecami z metalicznym zgrzytem zatrzasnęły się więzienne bramy. Ten dźwięk był jak ostateczny wyrok – nie tyle kończący karę, co zaczynający nową, trudniejszą część życia. Poprawiłem pasek sportowej torby przewieszonej przez ramię i ruszyłem szybkim krokiem wzdłuż wysokiego muru z czerwonej cegły. Każdy krok oddalał mnie od przeszłości, ale też przybliżał do nieznanego.
Dwa lata. Tyle minęło odkąd ostatni raz widziałem świat bez krat. Dwa lata, które zmieniły mnie bardziej, niż kiedykolwiek przypuszczałem. W głowie miałem tysiące pytań i żadnej pewności. Czy matka jeszcze mnie kocha? Czy ojciec w ogóle zechce ze mną rozmawiać? A siostra – czy wybaczy mi to wszystko, co przez mnie przeszła?
Wysiadłem na dworcu w Radomiu. Miasto wyglądało tak samo, a jednak zupełnie inaczej. Ludzie mijali mnie obojętnie, jakby widzieli tylko cień człowieka. Przez chwilę miałem ochotę zawrócić, wrócić do celi, gdzie wszystko było proste – dzień za dniem, bez wyborów i rozczarowań.
W domu matka otworzyła mi drzwi bez słowa. Jej oczy były czerwone od płaczu, ale nie przytuliła mnie. Stała w progu, jakby nie wiedziała, czy powinna mnie wpuścić. „Marcin…” – powiedziała cicho. „Obiad jest na stole.”
Ojciec nawet nie wyszedł z pokoju. Słyszałem tylko szelest gazety i jego ciężki oddech. Siostra – Ania – spojrzała na mnie z dystansem, jakby próbowała rozpoznać obcego człowieka. Usiadłem przy stole, ale jedzenie grzęzło mi w gardle.
Wieczorem usłyszałem ich rozmowę za ścianą:
– On się nie zmienił – szeptał ojciec.
– Daj mu szansę – odpowiadała matka.
– Już raz ją miał. I co? Wrócił do nas z wyrokiem.
– To nasz syn.
Zacisnąłem pięści pod kołdrą. Chciałem krzyczeć, że żałuję, że zrobiłbym wszystko inaczej, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Następnego dnia próbowałem znaleźć pracę. Wszędzie te same spojrzenia: „A pan to skąd?” „Czym się pan zajmował przez ostatnie lata?” Kiedy mówiłem prawdę, rozmowa kończyła się szybko. W sklepie spożywczym właścicielka nawet nie ukrywała pogardy:
– My tu nie potrzebujemy takich jak pan.
Wieczorami chodziłem na długie spacery po mieście. Deszcz padał niemal codziennie, jakby chciał zmyć ze mnie winy przeszłości. Czasem siadałem na ławce pod blokiem i patrzyłem w niebo. Chmury przesuwały się powoli, a ja marzyłem o tym, żeby choć na chwilę poczuć się lekki jak one.
Pewnego dnia spotkałem starego kolegę – Pawła. Był jedynym, który nie odwrócił wzroku.
– Marcin! Ty to masz tupet, żeby tu wracać – zaśmiał się gorzko.
– Nie miałem gdzie indziej pójść.
– Słyszałem o twojej siostrze… Wiesz, że przez ciebie rzuciła studia?
Zamarłem.
– Nie wiedziałem… – wyszeptałem.
– Może czas coś naprawić? – rzucił i odszedł bez pożegnania.
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Wstałem wcześnie rano i poszedłem do pokoju Ani. Siedziała przy biurku, czytając książkę.
– Przepraszam – powiedziałem cicho.
Nie odpowiedziała od razu.
– Przez ciebie musiałam dorosnąć szybciej niż chciałam – powiedziała w końcu. – Ale to już nie ma znaczenia. Teraz musisz pokazać, że naprawdę się zmieniłeś.
Od tamtej pory codziennie próbowałem zrobić coś dobrego – pomóc matce w kuchni, zrobić zakupy dla sąsiadki, naprawić cieknący kran u babci. Małe rzeczy, które kiedyś wydawały mi się nieważne, teraz nabierały sensu.
Ojciec nadal milczał. Czułem jego wzrok na sobie za każdym razem, gdy przechodziłem przez korytarz. Pewnego wieczoru usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
– Myślisz, że wszystko da się naprawić? – zapytał szorstko.
– Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Ale chcę spróbować.
Patrzył na mnie długo, jakby szukał w moich oczach odpowiedzi na pytania, których nigdy nie zadał.
Mijały tygodnie. Znalazłem pracę w warsztacie samochodowym u pana Zbyszka – starego znajomego mojego dziadka. Nie pytał o przeszłość, tylko o to, czy potrafię pracować rękami.
– Każdy zasługuje na drugą szansę – powiedział pierwszego dnia.
Powoli zaczynałem wierzyć, że mogę jeszcze coś zbudować. Z Anią rozmawialiśmy coraz częściej; pomagałem jej przygotować się do egzaminów na studia zaoczne. Matka zaczęła się uśmiechać częściej niż płakać.
Ale ojciec nadal był zamknięty w sobie. Pewnego wieczoru usłyszałem jego rozmowę przez telefon:
– Tak, Marcin wrócił… Nie wiem, czy mu się uda… Ale chyba warto mu dać szansę…
Wtedy po raz pierwszy poczułem ulgę. Może jeszcze nie wszystko stracone?
Czasem myślę o tych wszystkich dniach spędzonych za kratami i o tym pierwszym spacerze po chmurach – kiedy deszcz padał mi na twarz i czułem się wolny, ale jednocześnie bardziej samotny niż kiedykolwiek wcześniej. Czy można naprawdę zacząć od nowa? Czy rodzina potrafi wybaczyć? A może najtrudniej jest wybaczyć samemu sobie?