Spacer po chmurach – historia Kacpra, który wraca do życia
Z szarego nieba mżył drobny deszcz. Kacper uniósł twarz i w mgnieniu oka skóra pokryła się wilgotną mgiełką. Głęboko wciągnąłem w płuca chłodne, jesienne powietrze. Za plecami z metalicznym zgrzytem zatrzasnęły się więzienne bramy. Poprawiłem pasek sportowej torby przewieszonej przez ramię i szybkim krokiem ruszyłem wzdłuż wysokiego, ceglanego muru. Każdy krok był ciężki, jakby ziemia pod stopami próbowała mnie zatrzymać. W głowie dudniło jedno pytanie: czy ktoś jeszcze na mnie czeka?
Dwa i pół roku temu wszystko się rozpadło. Jedna noc, kilka głupich decyzji, za dużo alkoholu i gniew, który wybuchł jak pożar. Zawsze byłem porywczy, ale wtedy… wtedy przekroczyłem granicę. Pamiętam krzyk mojej żony, Magdy, kiedy policja zabierała mnie z mieszkania. Pamiętam spojrzenie mojego syna, Szymona – pełne strachu i rozczarowania. To spojrzenie śniło mi się przez te wszystkie miesiące za kratami.
Teraz wracam. Nie wiem, czy mam dokąd. Magda przez pierwsze miesiące pisała listy – krótkie, rzeczowe, bez czułości. Potem przestała. Szymon nie napisał ani razu. Moja matka odwiedziła mnie raz, przyniosła domowe pierogi i milczała przez całą godzinę widzenia. Ojciec nie przyszedł nigdy.
Przystanąłem na przystanku autobusowym. Ludzie patrzyli na mnie ukradkiem – czy widzą na mojej twarzy piętno więźnia? Wsiadłem do autobusu, usiadłem przy oknie i patrzyłem na znajome ulice Warszawy, które wydawały się teraz obce i zimne. W kieszeni miałem tylko kilka banknotów i klucz do mieszkania, którego być może już nie miałem.
Kiedy stanąłem pod blokiem, serce waliło mi jak młotem. Drzwi otworzyła Magda. Stała w progu w starym swetrze, z podkrążonymi oczami. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
– Czego chcesz? – zapytała cicho.
– Chciałem… tylko zobaczyć Szymona. I ciebie.
– Szymon jest u babci – odpowiedziała bez emocji. – Nie wiem, czy chce cię widzieć.
Wpuściła mnie do środka, ale czułem się jak intruz we własnym domu. W kuchni pachniało kawą i czymś pieczonym – zapachy dzieciństwa, które teraz bolały.
– Magda… Przepraszam – zacząłem nieporadnie.
– Przepraszasz? Po dwóch latach? Myślisz, że to wystarczy? – jej głos zadrżał.
– Nie wiem… Nic nie wiem – przyznałem szczerze.
Usiadłem przy stole i schowałem twarz w dłoniach. Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko tykaniem zegara.
– Szymon cię nienawidzi – powiedziała nagle Magda. – Myśli, że go zostawiłeś.
– Nie zostawiłem…
– Ale tak to wyglądało! – krzyknęła. – Byłeś dla niego bohaterem! A potem…
Nie dokończyła. W jej oczach pojawiły się łzy. Chciałem ją przytulić, ale odsunęła się gwałtownie.
– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – wyszeptała.
Wyszedłem na balkon i zapaliłem papierosa. Patrzyłem na mokre dachy bloków i ludzi śpieszących się pod parasolami. Czułem się jak duch – obecny, ale niewidzialny.
Wieczorem zadzwonił domofon. To była moja matka z Szymonem. Chłopak urósł przez te dwa lata; miał już czternaście lat i spojrzenie dorosłego człowieka.
– Cześć, tato – powiedział cicho.
– Cześć, Szymon…
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole. Magda podała herbatę i usiadła obok syna.
– Dlaczego nie pisałeś? – zapytałem ostrożnie.
Szymon wzruszył ramionami.
– Nie wiedziałem, co napisać…
– Możesz mi wszystko powiedzieć teraz.
Chłopak długo milczał.
– Bałem się… że już nie wrócisz. Że mama będzie płakać codziennie. Że wszystko będzie inaczej.
Poczułem gulę w gardle.
– Przepraszam cię, synku… Zawiodłem cię.
Szymon spojrzał na mnie z bólem i gniewem.
– Tak! Zawiodłeś! Ale jesteś moim ojcem…
Magda zaczęła płakać cicho. Siedzieliśmy tak we troje – rozbici, zagubieni, ale razem.
Następne dni były trudne. Magda spała w osobnym pokoju. Szymon unikał mnie jak ognia. Szukałem pracy – bez skutku. Nikt nie chciał zatrudnić byłego więźnia. W urzędzie pracy patrzyli na mnie z litością albo niechęcią.
Pewnego dnia spotkałem starego kolegę ze szkoły, Pawła. Zaprosił mnie na kawę do małej kawiarni na Pradze.
– Słyszałem… co się stało – powiedział niepewnie.
– Tak… Życie się posypało.
– Może chcesz spróbować u mnie? Potrzebuję kogoś do magazynu.
Zgodziłem się bez wahania. Praca była ciężka i monotonna, ale dawała mi poczucie sensu. Wieczorami wracałem do domu zmęczony fizycznie, ale spokojniejszy psychicznie.
Szymon powoli zaczął się otwierać. Pewnego wieczoru zapytał:
– Tato… boisz się czasem?
Zaskoczył mnie tym pytaniem.
– Tak, synku… Boję się każdego dnia, że was stracę na zawsze.
Przytulił mnie wtedy pierwszy raz od dwóch lat.
Magda była najtrudniejsza do odzyskania. Unikała rozmów o przyszłości. Pewnej nocy usiadła obok mnie na balkonie.
– Kacper… Ja też się boję – powiedziała cicho. – Ale chcę spróbować jeszcze raz… dla Szymona.
Spojrzałem na nią z wdzięcznością i nadzieją.
Dziś mijają trzy miesiące od mojego powrotu do domu. Wciąż uczę się żyć od nowa – ufać sobie i innym, prosić o pomoc, przyjmować odrzucenie bez gniewu. Każdy dzień to spacer po chmurach: balansuję między nadzieją a strachem przed upadkiem.
Czasem pytam siebie: czy można naprawdę zacząć od nowa? Czy rodzina potrafi wybaczyć wszystko? Może najważniejsze to nie przestać próbować…