Gdy tajemnice wchodzą w grę: Historia Wiktora i rodzinnych sekretów

Podjechałem pod starą pięćdziesięciolatkę i zaparkowałem tak, żeby tablice rejestracyjne nie rzucały się w oczy. Silnik jeszcze przez chwilę warczał, zanim go wyłączyłem. Siedziałem w samochodzie, patrząc ponuro na odrapane balkony bez szyb, na ślepe okna. Nowoczesne plastikowe ramy wyglądały jak świeże łaty na starej, brudnej skórze. Ten dom przypominał żebraka – co znalazł na śmietniku, to na siebie włożył. Zagubiony między mizernymi drzewami i innymi blokami, jakby ktoś o nim zapomniał. Tak samo jak ja próbowałem zapomnieć o tym miejscu przez ostatnie dwadzieścia lat.

Wziąłem głęboki oddech. W kieszeni kurtki ściskałem klucz, który dostałem od matki dwa dni temu. „Musisz tam pojechać, Wiktorze. On już nie wróci” – powiedziała przez telefon, jej głos był suchy jak papier. Ojciec nie żył od tygodnia. Nie płakałem. Nie wiedziałem nawet, czy powinienem.

Wysiadłem z auta i ruszyłem w stronę klatki schodowej. Przed drzwiami stała sąsiadka, pani Zofia, która zawsze wiedziała wszystko o wszystkich. Spojrzała na mnie spod byka.

– Wiktor? To ty? – zapytała z niedowierzaniem.

– Tak, dzień dobry – odpowiedziałem cicho.

– Twój ojciec… – zaczęła, ale urwała. – Przykro mi.

Skinąłem głową i wszedłem do środka. Schody skrzypiały pod moimi stopami tak samo jak wtedy, gdy miałem dziesięć lat i uciekałem przed krzykiem ojca. Zapach stęchlizny i gotowanej kapusty uderzył mnie w twarz jak wspomnienie dzieciństwa, którego nigdy nie chciałem odzyskać.

Drzwi do mieszkania były ciężkie, z obdrapaną farbą. Otworzyłem je powoli. W środku panował półmrok. Na stole leżały niedokończone krzyżówki ojca, popielniczka pełna petów i stary zegarek z pękniętym szkiełkiem. Wszystko wyglądało tak, jakby miał zaraz wrócić ze sklepu po mleko.

Usiadłem na wersalce i zamknąłem oczy. Przez chwilę słyszałem jego głos: „Nie ruszaj moich rzeczy!” – krzyczał zawsze, gdy próbowałem posprzątać jego bałagan. Matka wtedy milczała albo wychodziła do kuchni.

Wstałem i zacząłem chodzić po mieszkaniu. Każdy przedmiot był jak drzazga pod paznokciem: zdjęcie ślubne rodziców, mój stary tornister z pierwszej klasy, listy w szufladzie biurka. Przeglądając je, natknąłem się na kopertę zaadresowaną do mnie. Drżały mi ręce, gdy ją otwierałem.

„Wiktorze,

Nie wiem, czy kiedykolwiek mi wybaczysz. Byłem dla ciebie surowy, może nawet okrutny. Ale chciałem cię przygotować na świat, który nie jest sprawiedliwy. Jest coś, czego nigdy ci nie powiedziałem…”

Zamarłem. List był długi, pełen wyznań i żalu. Ojciec pisał o swoim dzieciństwie – o przemocy, biedzie i strachu przed własnym ojcem. Pisał też o tym, że miał brata, którego nigdy nie poznałem. Brata, który zniknął w latach 80., kiedy ojciec doniósł na niego milicji za działalność opozycyjną.

„Bałem się wtedy wszystkiego – pisał ojciec – i wybrałem siebie zamiast rodziny. Twój wujek już nigdy się nie odezwał. Może dlatego byłem taki zimny wobec ciebie – bałem się, że też mnie zostawisz albo zdradzisz”.

List zakończył słowami: „Jeśli chcesz wiedzieć więcej, poszukaj w piwnicy”.

Serce waliło mi jak młotem. Zszedłem do piwnicy po schodach, które pamiętały jeszcze czasy Gomułki. W kącie stała stara skrzynia obita blachą. Otworzyłem ją kluczem z breloczkiem „W” – tym samym, który ojciec nosił przy pasku całe życie.

W środku znalazłem zdjęcia młodego ojca z nieznanym mężczyzną – podobnym do niego jak dwie krople wody. Były też listy pisane z więzienia na Rakowieckiej oraz stara legitymacja Solidarności na nazwisko „Janusz Nowak” – mojego nieznanego wujka.

Wróciłem do mieszkania z naręczem papierów i usiadłem ciężko na wersalce. Przez okno wpadało blade światło popołudnia. Czułem się tak, jakbym nagle zobaczył własną rodzinę w zupełnie innym świetle.

Wieczorem zadzwoniła matka.

– Byłeś tam? – zapytała bez przywitania.

– Tak… Znalazłem listy i zdjęcia.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Twój ojciec bardzo cierpiał przez to wszystko – powiedziała w końcu cicho. – Ale nigdy nie umiał o tym mówić.

– Dlaczego mi nie powiedzieliście?

– Bałam się… Bałam się prawdy bardziej niż kłamstwa.

Rozłączyła się bez słowa pożegnania.

Siedziałem długo w ciemności. Wspomnienia wracały falami: krzyki ojca, łzy matki, samotność wśród rówieśników, bo „u Wiktora zawsze coś się dzieje” – szeptali sąsiedzi.

Następnego dnia pojechałem na cmentarz Bródnowski. Stałem nad grobem ojca z naręczem zdjęć i listów w ręku.

– Dlaczego nigdy nie umiałeś być ze mną szczery? – zapytałem cicho. – Czy naprawdę musiałeś wszystko ukrywać?

Łzy spływały mi po policzkach mimo woli. Po raz pierwszy od lat poczułem coś więcej niż gniew czy żal – poczułem współczucie dla człowieka, którego całe życie uważałem za tyrana.

Dziś siedzę w swoim mieszkaniu na Ursynowie i patrzę na stare fotografie dwóch braci sprzed lat. Zastanawiam się: ile jeszcze tajemnic kryją nasze rodziny? Czy lepiej znać prawdę i cierpieć, czy żyć w błogiej nieświadomości? Może każdy z nas nosi w sobie jakąś piwnicę pełną sekretów?