„Nie powiedziałam mężowi prawdy o mojej podwyżce – a on spakował się i odszedł”
– Znowu nie mamy na rachunki, Anka! – krzyknął Mikołaj, trzaskając drzwiami lodówki. – Gdzie są te pieniądze, co miały być z twojej premii?
Patrzyłam na niego z kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. W głowie miałam mętlik. Przecież nie mogłam mu powiedzieć prawdy. Nie mogłam przyznać, że od miesiąca zarabiam prawie dwa razy więcej niż on. Że dostałam awans, o którym marzyłam od lat. Że wreszcie mogłabym kupić sobie coś bez liczenia każdego grosza. Ale nie mogłam tego zrobić. Nie jemu.
Mikołaj był dobrym człowiekiem, ale miał jedną wadę – pieniądze przeciekały mu przez palce jak woda. Tak samo jak jego matce, pani Halinie. Odkąd się poznaliśmy, wiedziałam, że oboje żyją chwilą. Wypłata? Super, idziemy na sushi! Premia? Nowy telewizor! A potem przez dwa tygodnie makaron z ketchupem i pożyczki od znajomych.
– Może byś się w końcu ogarnęła i zaczęła lepiej zarządzać domowym budżetem! – rzucił z wyrzutem.
Zacisnęłam zęby. To zawsze była moja wina. To ja byłam tą odpowiedzialną, tą „księgową”, która miała wszystko ogarniać. Ale ile można?
– Może ty byś się ogarnął? – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. – Może nie trzeba było kupować nowego ekspresu do kawy, skoro stary działał?
– Oczywiście, wszystko moja wina! – wybuchł. – Ty zawsze taka święta!
Wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż podskoczyłam. Usiadłam przy stole i ukryłam twarz w dłoniach. Czułam się jak oszustka. Ale czy miałam inne wyjście?
Pamiętam dzień, kiedy dostałam awans. Szefowa wezwała mnie do gabinetu i powiedziała: „Anka, zasłużyłaś na to. Od przyszłego miesiąca podwajamy twoją pensję”. Wyszłam stamtąd jak na skrzydłach. Chciałam zadzwonić do Mikołaja, podzielić się radością… Ale przypomniałam sobie wszystkie nasze wcześniejsze kłótnie o pieniądze. Jego wieczne pretensje i wyrzuty sumienia, kiedy zarabiałam więcej od niego.
Wróciłam do domu i postanowiłam milczeć.
Przez kilka tygodni żyliśmy jak zwykle – on wydawał wszystko na głupoty, ja odkładałam po cichu na osobne konto. Marzyłam o tym, żeby mieć własne pieniądze na czarną godzinę. Bałam się, że jeśli powiem mu prawdę, to wszystko przepadnie.
Ale kłamstwo ma krótkie nogi.
Któregoś dnia Mikołaj znalazł mój wyciąg bankowy. Przyszedł do mnie z papierami w ręku, blady jak ściana.
– Co to ma być? – zapytał cicho.
– To… to moje oszczędności – wyjąkałam.
– Od kiedy masz tyle pieniędzy? – jego głos drżał ze złości.
– Od kiedy dostałam awans – odpowiedziałam w końcu. – Nie chciałam ci mówić…
– Bo co? Bo nie ufasz mi? Bo myślisz, że wszystko wydam?!
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że ma rację.
– Wiesz co? – powiedział po chwili ciszy. – Nie będę tu dłużej siedział jak idiota. Spakuję się i pojadę do mamy.
Patrzyłam, jak wrzuca rzeczy do walizki. Jakby chciał uciec od wszystkiego – ode mnie, od problemów, od własnej nieodpowiedzialności.
Pojechał do pani Haliny i przez kilka dni nie odbierał telefonu. Dzwoniła za to ona.
– Aniu, co ty mu zrobiłaś? – zapytała z wyrzutem. – On jest taki biedny…
Chciało mi się śmiać przez łzy. Biedny? On? A ja?
Zaczęły się plotki w rodzinie. Moja mama zadzwoniła z pretensjami:
– Anka, co ty wyprawiasz? Mikołaj mówi, że go okłamujesz! Że chowasz przed nim pieniądze!
Tylko mój brat Michał stanął po mojej stronie:
– Dobrze zrobiłaś – powiedział krótko. – On nigdy nie nauczy się odpowiedzialności, jeśli będziesz go wyręczać.
Ale czy to była prawda? Czy naprawdę miałam prawo ukrywać przed mężem swoje zarobki?
Wieczorami siedziałam sama w pustym mieszkaniu i zastanawiałam się nad wszystkim od początku. Przypominały mi się nasze pierwsze randki – wtedy Mikołaj był inny. Opowiadał dowcipy, zabierał mnie na spacery po Starym Mieście, kupował kwiaty bez okazji.
Pokochałam go za jego spontaniczność. Za to, że potrafił cieszyć się życiem nawet wtedy, gdy nie mieliśmy nic poza sobą.
Ale życie to nie bajka.
Kiedy pojawiły się dzieci (nasza córeczka Zosia i synek Staś), wszystko stało się trudniejsze. Trzeba było płacić za przedszkole, za lekarza, za ubrania… Mikołaj nie rozumiał tego ciężaru. Dla niego liczył się tylko dzisiejszy dzień.
Pamiętam jedną z naszych kłótni:
– Po co tyle odkładać? – pytał zirytowany. – Przecież jakoś to będzie!
– A jeśli zachorujemy? Jeśli stracimy pracę? Myślisz o dzieciach?
– Przesadzasz! Życie jest za krótkie na martwienie się!
Może miał rację? Może ja za bardzo się bałam?
Ale teraz zostałam sama z tymi wszystkimi pytaniami.
Po tygodniu Mikołaj wrócił. Przyszedł wieczorem, kiedy dzieci już spały.
– Musimy pogadać – powiedział cicho.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytał bez gniewu.
– Bałam się… Bałam się, że wszystko wydasz. Że znów będziemy musieli pożyczać od znajomych pod koniec miesiąca…
Patrzył na mnie długo w milczeniu.
– Może masz rację – powiedział w końcu. – Może jestem nieodpowiedzialny… Ale czy to znaczy, że musisz mnie okłamywać?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– Chcę spróbować jeszcze raz – powiedział w końcu Mikołaj. – Ale musimy być wobec siebie szczerzy. I musisz mi pomóc nauczyć się oszczędzać…
Zgodziłam się. Ale w środku czułam strach i niepewność.
Czy można nauczyć dorosłego człowieka odpowiedzialności? Czy można odbudować zaufanie po takim kłamstwie?
Czas pokaże…
Czasem patrzę na śpiącą Zosię i Stasia i zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy szczerość zawsze jest najlepszym wyjściem? A może czasem lepiej chronić siebie i bliskich przed prawdą?