Między miłością a przestrogą: Historia Oli i Jacka

— Chociaż komuś okazałaś się potrzebna. — Te słowa Zofii Stanisławy dźwięczały mi w uszach jeszcze długo po tym, jak wyszła z kuchni. Siedziałam sama przy stole, patrząc na pustą filiżankę po kawie, którą przed chwilą razem piłyśmy. Jej spojrzenie było zimne, a głos twardy jak lód. — Nie potrzebujesz mojego syna. Zrujnuje ci życie — powtórzyła, zanim zamknęła za sobą drzwi.

Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Przecież Jacek był dla mnie wszystkim. Poznaliśmy się przypadkiem na przystanku autobusowym w centrum Krakowa, kiedy zgubiłam portfel i byłam bliska płaczu. To on wtedy podszedł, zapytał, czy wszystko w porządku, i pomógł mi zadzwonić po taksówkę. Od tamtej pory byliśmy nierozłączni. Myślałam, że los w końcu się do mnie uśmiechnął — po latach samotności i nieudanych związków ktoś wreszcie zobaczył we mnie człowieka.

Ale Zofia Stanisława widziała to inaczej. Od początku patrzyła na mnie z dystansem, jakby chciała mnie prześwietlić na wylot. — Ola, nie łudź się — mówiła podczas pierwszego spotkania. — Jacek to dobry chłopak, ale nie dla ciebie. On nie umie być szczęśliwy, a ty nie naprawisz jego życia. — Wtedy jeszcze myślałam, że to zwykła matczyna troska.

Z czasem jednak zaczęłam dostrzegać rysy na idealnym obrazie Jacka. Coraz częściej znikał na całe wieczory bez słowa wyjaśnienia. W jego oczach pojawiał się cień, którego nie potrafiłam nazwać. Kiedy pytałam, co się dzieje, odpowiadał wymijająco:

— Praca mnie przytłacza, Ola. Muszę czasem pobyć sam.

Ale przecież wiedziałam, że nie chodzi tylko o pracę. Czułam to w jego dotyku, w milczeniu podczas wspólnych kolacji. Pewnej nocy nie wrócił do domu wcale. Siedziałam wtedy na kanapie do świtu, wpatrując się w drzwi i próbując nie płakać.

Rano zadzwoniła Zofia Stanisława.

— Mówiłam ci — jej głos był spokojny, niemal łagodny. — On zawsze taki był. Ucieka od problemów zamiast je rozwiązywać.

— Ale ja go kocham! — wykrzyknęłam bezradnie.

— Miłość to za mało, Olu — odpowiedziała cicho. — Czasem trzeba umieć odejść.

Nie mogłam tego zrozumieć. Przecież Jacek był dla mnie wszystkim. Był moją nadzieją na lepsze jutro. Ale im bardziej próbowałam go zatrzymać, tym bardziej się oddalał.

Pewnego wieczoru wrócił do domu pijany. Nigdy wcześniej go takiego nie widziałam. Rzucił kluczami o stół i usiadł ciężko na krześle.

— Przepraszam — powiedział tylko i schował twarz w dłoniach.

Usiadłam obok niego i dotknęłam jego ramienia.

— Jacek, co się dzieje? Możesz mi powiedzieć wszystko.

Spojrzał na mnie z bólem w oczach.

— Nie chcę cię skrzywdzić, Olu. Ale ja… ja nie potrafię być taki, jakiego mnie chcesz.

— Ja niczego od ciebie nie chcę! Chcę tylko być z tobą!

— Właśnie dlatego cię ostrzegam — powtórzył słowa swojej matki.

Wtedy zrozumiałam, że walczę nie tylko o naszą miłość, ale też o jego duszę. O coś, czego nie potrafię naprawić ani zrozumieć.

Następnego dnia poszłam do Zofii Stanisławy. Siedziała w swoim małym mieszkaniu na osiedlu Azory, otoczona starymi zdjęciami i książkami kucharskimi.

— Dlaczego tak mówisz o Jacku? Przecież to twoje jedyne dziecko!

Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

— Właśnie dlatego cię ostrzegam. Zbyt dobrze znam swojego syna, żeby wątpić w moje słowa.

Przez chwilę milczałyśmy obie. W końcu zebrałam się na odwagę:

— Ale przecież ktoś musi być dla niego ważny… Może ja?

Zofia Stanisława uśmiechnęła się smutno.

— Dla kogoś jesteś ważna, Olu. Ale nie możesz żyć tylko dla niego. Musisz być ważna także dla siebie.

Te słowa długo we mnie dojrzewały. Zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem — nad tym, ile razy rezygnowałam z siebie dla innych. Ile razy pozwalałam innym decydować o moim szczęściu.

Jacek coraz częściej znikał z domu. Coraz rzadziej rozmawialiśmy ze sobą szczerze. Pewnego dnia znalazłam w jego kurtce list od komornika — miał długi, o których nigdy mi nie powiedział.

Kiedy go skonfrontowałam, wybuchł:

— Nie rozumiesz! Wszystko robię dla nas! Chciałem ci dać lepsze życie!

— Ale ja nie potrzebuję pieniędzy! Potrzebuję ciebie!

Wyszedł trzaskając drzwiami. Siedziałam długo sama w pustym mieszkaniu i płakałam.

Z czasem zaczęłam rozumieć słowa Zofii Stanisławy. Nie mogłam uratować Jacka przed nim samym. Mogłam tylko zadbać o siebie.

Po kilku tygodniach Jacek wyprowadził się do ojca pod Tarnów. Przestał dzwonić, przestał pisać. Zostałam sama z pytaniami bez odpowiedzi i pustką w sercu.

Czasem spotykam Zofię Stanisławę na targu pod Halą Targową. Uśmiecha się do mnie ciepło i pyta:

— Jak się trzymasz?

Odpowiadam zgodnie z prawdą:

— Lepiej niż myślałam.

Bo nauczyłam się być ważna dla siebie samej. I choć czasem jeszcze tęsknię za Jackiem, wiem już, że nie mogę żyć tylko dla kogoś innego.

Czy można naprawdę kochać kogoś, kto nie potrafi pokochać samego siebie? Czy warto poświęcać własne szczęście dla iluzji wspólnego życia? Może czasem najtrudniejszą decyzją jest pozwolić komuś odejść…