Pod powierzchnią: Historia Marty Nowak

– Marta, nie możesz tak po prostu uciekać! – głos ojca odbijał się echem w pustym korytarzu naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie.

Zatrzymałam się przy drzwiach, z kluczem w dłoni. W gardle miałam gulę, a łzy cisnęły się do oczu. Chciałam wykrzyczeć wszystko, co we mnie siedziało od miesięcy, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Od śmierci mamy minął rok, a ja wciąż nie potrafiłam pogodzić się z jej odejściem. Ojciec, jakby na przekór mojemu bólowi, już po kilku miesiącach przyprowadził do domu nową kobietę – Elżbietę.

– To nie jest ucieczka – wyszeptałam w końcu. – Po prostu muszę wyjść.

Za drzwiami czekał Piotr. Zawsze był gotów mnie wysłuchać, choć ostatnio coraz częściej miałam wrażenie, że nie rozumie mojego cierpienia. Wsiedliśmy do jego starego opla i ruszyliśmy przed siebie.

– Znowu się pokłóciłaś z ojcem? – zapytał, nie odrywając wzroku od drogi.

– On mnie nie słucha. Myśli, że jak Elżbieta ugotuje rosół i powiesi nowe firanki, to wszystko wróci do normy. A ja… ja nie mogę patrzeć na nią w naszym domu.

Piotr ścisnął moją dłoń. – Może powinnaś dać jej szansę? Twój tata też cierpi.

Poczułam narastającą złość. – Ty nic nie rozumiesz! Dla ciebie wszystko jest proste. Chciałbyś, żebym była taka jak twoja siostra – zawsze uśmiechnięta, pogodzona ze światem.

Piotr westchnął ciężko. – Marta, ja tylko chcę ci pomóc.

Zamilkliśmy. Przez szybę patrzyłam na szare bloki i ludzi spieszących się do pracy. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek poczuję się znowu szczęśliwa.

Wieczorem wróciłam do mieszkania. Elżbieta siedziała w kuchni i czytała gazetę. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się niepewnie.

– Zrobiłam twoją ulubioną zupę pomidorową – powiedziała cicho.

Nie odpowiedziałam. Przeszłam obok niej bez słowa i zamknęłam się w swoim pokoju. Ze zdjęcia na komodzie patrzyła na mnie mama. Miała łagodne oczy i ciepły uśmiech. Przypomniałam sobie jej głos: „Marta, życie nie zawsze jest sprawiedliwe, ale musisz być silna”.

Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Pracowałam jako recepcjonistka w małej firmie informatycznej na Mokotowie. Koleżanka z biura, Kasia, zauważyła mój nastrój.

– Coś się stało? – zapytała podczas przerwy na kawę.

Opowiedziałam jej o Elżbiecie i o tym, jak bardzo czuję się obco we własnym domu.

– Moja mama też wyszła za mąż drugi raz – powiedziała Kasia. – Na początku nienawidziłam jej nowego męża. Ale z czasem…

Przerwała i spojrzała na mnie uważnie.

– Z czasem nauczyłam się go akceptować. Nie zastąpił mi ojca, ale przestałam czuć się jak intruz we własnym życiu.

Zazdrościłam jej tej dojrzałości. Ja wciąż tkwiłam w miejscu.

Wieczorem Piotr zaprosił mnie do siebie na kolację. Jego rodzice byli serdeczni, ale czułam się tam jak gość. Po kolacji Piotr zaproponował spacer po parku Skaryszewskim.

– Marta… – zaczął ostrożnie. – Myślałaś kiedyś o tym, żebyśmy razem zamieszkali?

Zatrzymałam się nagle.

– Co?

– Może to by ci pomogło? Nowy początek…

Poczułam panikę. Czy naprawdę tego chciałam? Czy Piotr był dla mnie kimś więcej niż tylko ucieczką od problemów?

– Nie wiem… – odpowiedziałam szczerze.

Piotr spojrzał na mnie smutno.

– Czasem mam wrażenie, że jesteś ze mną tylko dlatego, że boisz się być sama.

Zabolało mnie to. Ale miał rację.

Wróciłam do domu późno. Ojciec czekał na mnie w kuchni.

– Marto… musimy porozmawiać – zaczął ostrożnie.

Usiadłam naprzeciwko niego. Przez chwilę milczeliśmy.

– Wiem, że trudno ci zaakceptować Elżbietę – powiedział cicho. – Ale ona naprawdę stara się być dla ciebie dobra. Ja… ja też tęsknię za twoją mamą każdego dnia.

Spojrzałam na niego i po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach prawdziwy smutek.

– Przepraszam – wyszeptałam.

Ojciec uśmiechnął się blado i wyciągnął do mnie rękę.

Przez kolejne tygodnie próbowałam otworzyć się na Elżbietę. Rozmawiałyśmy o drobiazgach: o pogodzie, o zakupach, o serialach w telewizji. Z czasem zaczęłam dostrzegać, że ona też jest zagubiona w tej nowej roli.

Z Piotrem było coraz trudniej. Coraz częściej unikaliśmy trudnych tematów, a nasze spotkania stawały się rutyną. Pewnego dnia podczas spaceru nad Wisłą powiedziałam mu prawdę:

– Piotr… ja cię lubię, ale chyba nigdy cię nie kochałam tak naprawdę. Byłeś dla mnie bezpieczną przystanią, kiedy wszystko inne się waliło.

Piotr spuścił głowę.

– Wiedziałem… Ale miałem nadzieję, że to się zmieni.

Rozstaliśmy się w ciszy. Poczułam ulgę i strach jednocześnie.

Zaczęłam spędzać więcej czasu sama ze sobą: chodziłam na długie spacery po mieście, zapisałam się na zajęcia z ceramiki w domu kultury na Służewie. Powoli odkrywałam siebie na nowo – bez mamy, bez Piotra, bez potrzeby ciągłego udowadniania czegokolwiek komukolwiek.

Któregoś wieczoru Elżbieta zapukała do mojego pokoju.

– Mogę wejść?

Skinęłam głową.

Usiadła obok mnie na łóżku i przez chwilę milczałyśmy.

– Wiem, że nigdy nie będę twoją mamą – powiedziała cicho. – Ale chciałabym być dla ciebie kimś bliskim. Jeśli mi pozwolisz…

Poczułam łzy pod powiekami. Przytuliłyśmy się pierwszy raz odkąd zamieszkała z nami.

Minęły miesiące. Wciąż tęskniłam za mamą, ale już nie czułam pustki tak jak kiedyś. Z ojcem rozmawialiśmy częściej i szczerzej niż kiedykolwiek wcześniej. Z Elżbietą zaczęłyśmy budować nową relację – powoli, ostrożnie, ale szczerze.

Czasem myślę o Piotrze i o tym, jak bardzo chciałam wierzyć w iluzję szczęścia u jego boku. Dziś wiem, że prawdziwe szczęście zaczyna się wtedy, gdy przestajemy udawać przed sobą samymi.

Czy można nauczyć się kochać życie takim, jakie jest? Czy warto czasem pozwolić sobie na ból i samotność, by odnaleźć prawdziwą siebie? Co wy o tym myślicie?