Dwa lata po ślubie z rozwodnikiem: Teraz sama składam pozew o rozwód, bo jego córka zrujnowała nasze życie w kawalerce

— Znowu nie mogę się wyspać przez twoją córkę! — krzyknęłam, trzaskając drzwiami łazienki. Paweł siedział na rozkładanej kanapie, wpatrzony w ekran laptopa, jakby nie słyszał mojego głosu. Ola, jego osiemnastoletnia córka z pierwszego małżeństwa, spała na materacu rozłożonym tuż obok naszej „sypialni”, czyli kąta oddzielonego regałem od reszty kawalerki.

Nie tak wyobrażałam sobie nasze życie. Dwa lata temu, kiedy Paweł poprosił mnie o rękę, byłam pewna, że razem stworzymy coś wyjątkowego. Wtedy wydawało mi się, że jego przeszłość — rozwód z Martą i dorastająca córka — to zamknięty rozdział. Paweł był szczery, opowiadał mi o wszystkim. Wierzyłam, że to oznaka dojrzałości i dobrego charakteru.

Wszystko zmieniło się pewnego popołudnia, gdy wróciłam z pracy. Paweł stał przy kuchence i mieszał zupę. — Muszę ci coś powiedzieć — zaczął niepewnie. — Ola dostała się na studia w Warszawie. Nie stać jej na akademik ani wynajem. Przez jakiś czas będzie mieszkać z nami.

Zamurowało mnie. Nasza kawalerka miała 28 metrów kwadratowych. Ledwo mieściliśmy się we dwoje, a co dopiero z dorosłą dziewczyną! — Paweł, przecież tu nie ma miejsca! — powiedziałam cicho, czując jak narasta we mnie panika.

— To tylko na chwilę — zapewnił mnie. — Pomóżmy jej wystartować.

Zgodziłam się, bo nie chciałam być tą złą macochą. Przez pierwsze tygodnie próbowałam się dostosować. Ola była cicha, zamknięta w sobie, całe dnie spędzała na uczelni lub przy biurku. Ale wieczorami wracała do domu i zaczynały się ciche wojny: kto pierwszy do łazienki, kto zrobi sobie herbatę, kto zgasi światło.

Pewnego wieczoru usłyszałam przez cienką ścianę rozmowę Pawła z Olą:

— Tata, ona mnie nie lubi — szepnęła Ola.
— To nieprawda, po prostu musi się przyzwyczaić — odpowiedział Paweł.

Poczułam się zdradzona. Zamiast stanąć po mojej stronie, Paweł tłumaczył mnie swojej córce jak dziecko. Zaczęłam unikać wspólnych posiłków, wracałam późno z pracy. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Wszystko pogorszyło się po Nowym Roku. Ola zaczęła zapraszać koleżanki na nocne nauki do egzaminów. W kawalerce robiło się duszno od śmiechów i szeptów. Nie mogłam spać, nie mogłam odpocząć po pracy. Pewnej nocy wybuchłam:

— Mam dość! To jest mój dom! Chcę mieć trochę prywatności!

Ola spojrzała na mnie z wyrzutem i wybiegła z mieszkania. Paweł pobiegł za nią. Zostałam sama wśród porozrzucanych książek i kubków po herbacie.

Następnego dnia Paweł wrócił późno. — Przesadzasz — powiedział chłodno. — To moja córka. Musisz ją zaakceptować.

— A ty kiedy mnie zaakceptujesz? — zapytałam drżącym głosem. — Kiedy postawisz mnie na pierwszym miejscu?

Nie odpowiedział. Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Ola coraz częściej zostawała na noc u koleżanek, ale atmosfera była napięta jak nigdy wcześniej.

W końcu zadzwoniła do mnie mama:

— Dziecko, ty tam marniejesz! Przyjedź na weekend do nas.

Pojechałam do rodzinnego domu pod Radomiem i pierwszy raz od miesięcy przespałam całą noc bez przerwy. Mama patrzyła na mnie z troską:

— Po co ci taki mąż? On zawsze będzie miał swoją córkę nad tobą.

Wróciłam do Warszawy z ciężkim sercem. Próbowałam jeszcze raz porozmawiać z Pawłem:

— Może Ola mogłaby wynająć pokój z koleżanką? Pomoglibyśmy jej finansowo…

— Nie stać nas na to — uciął krótko Paweł.

— Ale mnie też już nie stać… na takie życie — wyszeptałam.

Tydzień później spakowałam walizkę i przeniosłam się do koleżanki z pracy. Złożyłam pozew o rozwód.

Paweł napisał mi tylko krótkiego SMS-a: „Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz”.

Czasem budzę się w nocy i zastanawiam się: czy powinnam była być bardziej wyrozumiała? Czy to ja zawiodłam? A może to on nigdy nie był gotowy na nowe życie?

Czy naprawdę można kochać kogoś, kto nigdy nie postawi cię na pierwszym miejscu? Czy rodzina patchworkowa w Polsce ma w ogóle szansę przetrwać bez ofiar?