Jagódka – dziecko późnego szczęścia i rodzinnych sekretów
— Helena, powiedz wreszcie prawdę! — głos mojej matki drżał od złości i rozczarowania. Stałam w kuchni, oparta o zimny blat, a jej spojrzenie paliło mnie żywym ogniem. — Skąd ta dziewczynka? Kto jest jej ojcem?
Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w parujący czajnik, jakby miał mi podpowiedzieć właściwe słowa. Jagódka spała w pokoju obok, jej oddech był cichy i równy. Miała zaledwie trzy tygodnie, a już stała się powodem rodzinnej burzy, która rozszalała się nad naszym domem w małej wsi pod Gnieznem.
Nie tak miało być. Przez lata żyłam z przekonaniem, że nigdy nie zostanę matką. Z Władkiem, moim mężem, próbowaliśmy wszystkiego — lekarze, zioła od babki Zielarki, modlitwy do świętej Anny. Nic. Władek zmarł nagle na serce, zostawiając mnie samą z pustką i żalem. Miałam wtedy trzydzieści osiem lat i poczucie, że życie już się dla mnie skończyło.
A potem był ten wyjazd do Poznania. Moja kuzynka Zosia zaprosiła mnie na dwa tygodnie. Chciała mnie wyrwać z żałoby, pokazać inne życie. Poznań był dla mnie jak inny świat — gwar ulic, zapach świeżych bułek z piekarni na rogu, śmiech młodych ludzi w parkach. Tam poznałam Marka.
Marek był wdowcem, miał smutne oczy i dłonie pianisty. Spotykaliśmy się codziennie na spacerach po Cytadeli. Rozmawialiśmy o wszystkim — o książkach, o samotności, o tym, jak trudno jest zaczynać od nowa po stracie. Pewnego wieczoru, gdy padał deszcz i nie chciało mi się wracać do Zosi, Marek zaprosił mnie do siebie na herbatę. To była noc pełna czułości i łez. Nigdy więcej się nie spotkaliśmy.
Kiedy wróciłam do domu, czułam się dziwnie lekka. Przez kilka tygodni żyłam wspomnieniem tamtej nocy, aż pewnego ranka poczułam mdłości. Lekarz potwierdził: jestem w ciąży. Nie mogłam uwierzyć — po tylu latach starań, po tylu łzach i rozczarowaniach! Ale radość szybko zmieszała się ze strachem.
Wieś ma swoje prawa. Ludzie tu wiedzą wszystko o wszystkich. Gdy brzuch zaczął mi rosnąć, zaczęły się szepty za plecami. „Wdowa w ciąży? Z kim?” — pytały sąsiadki. Moja matka przestała ze mną rozmawiać, bratowa patrzyła na mnie z pogardą. Tylko stary pies Łatek tulił się do mnie jak dawniej.
Poród był trudny. Jagódka przyszła na świat późno — miałam już czterdzieści lat. Lekarz powiedział: „To cud, pani Heleno.” Patrzyłam na maleńką twarz mojej córki i płakałam ze szczęścia i ulgi.
Ale szczęście nie trwało długo. Matka domagała się wyjaśnień:
— Helena, nie możesz tak żyć! Ludzie gadają! Co powiesz Jagódce, gdy dorośnie?
— Powiem jej prawdę — odpowiedziałam cicho.
— A jaka to prawda? Że pojechałaś do miasta i wróciłaś z brzuchem?
— Mamo…
— Wstyd przyniosłaś na nasz dom!
Czułam się jak oskarżona przed sądem. Broniłam się milczeniem, bo nie umiałam inaczej. Czy miałam powiedzieć wszystkim o Marku? O tej jednej nocy? O tym, że nawet nie wiem, czy jeszcze żyje?
Jagódka rosła zdrowo i pięknie. Miała czarne włosy po mnie i uśmiech Marka — ten sam smutny uśmiech, który pamiętałam z Poznania. Czasem patrzyłam na nią i zastanawiałam się, czy kiedyś będzie chciała poznać swojego ojca.
Wieś nie zapomniała. Na chrzcinach przyszło tylko kilka osób. Ksiądz patrzył na mnie z politowaniem:
— Dziecko jest niewinne — powiedział cicho po mszy — ale pani powinna pomyśleć o przyszłości.
Przyszłość… Czasem wydawało mi się, że jestem silna i dam radę sama wychować córkę. Innym razem ogarniał mnie strach: co będzie, gdy zabraknie mi zdrowia? Co powiem Jagódce, gdy zapyta o ojca?
Pewnego dnia bratowa przyszła do mnie z plotkami:
— Słyszałam, że to jakiś Niemiec z Poznania…
— To nieprawda! — krzyknęłam.
— A może lepiej by było oddać ją do adopcji? — dodała jadowicie.
Poczułam zimno w sercu. Przytuliłam Jagódkę mocniej do siebie.
— Nigdy jej nie oddam! To moje dziecko!
Od tamtej pory przestałam wychodzić z domu poza koniecznością. Jagódka była moim całym światem. Uczyłam ją czytać i pisać szybciej niż inne dzieci we wsi. Opowiadałam jej bajki o odważnych kobietach i dobrych ludziach.
Czasem nocą siadałam przy jej łóżeczku i szeptałam:
— Jesteś moim cudem, Jagódko…
Ale w głębi duszy czułam ciężar tajemnicy. Czy zrobiłam dobrze? Czy powinnam była szukać Marka? Czy powinnam była powiedzieć matce prawdę?
Dziś Jagódka ma już siedem lat. Jest bystra i wrażliwa. Czasem pyta:
— Mamo, a gdzie jest mój tata?
Patrzę wtedy w okno i milczę dłużej niż powinnam.
Czy szczęście naprawdę musi mieć swoją cenę? Czy można być dobrą matką mimo błędów przeszłości? Może kiedyś znajdę odwagę, by odpowiedzieć na te pytania…