Rozwód, który rozdarł moje życie: Walka o dzieci, godność i nowy początek
– Znowu wracasz późno? – zapytałam, ledwo powstrzymując łzy, kiedy drzwi do mieszkania zatrzasnęły się za Piotrem. W przedpokoju pachniało jego wodą kolońską, ale nie było w tym zapachu nic znajomego. Przez trzynaście lat małżeństwa nauczyłam się rozpoznawać jego nastroje po sposobie, w jaki rzucał klucze na półkę. Dziś cisza była głośniejsza niż kiedykolwiek.
– Pracowałem – odburknął, nawet na mnie nie patrząc. – Nie zaczynaj, Anka.
Nie zaczynaj? Przecież to on przestał zaczynać cokolwiek. Nawet kwiaty dostawałam już tylko dwa razy do roku – na Dzień Kobiet i urodziny. Zawsze te same, czerwone tulipany z osiedlowego kiosku. Kiedyś śmialiśmy się, że to nasza tradycja. Teraz to był tylko obowiązek.
Zanim dzieci poszły spać, próbowałam zachować pozory normalności. Ola, nasza dziesięciolatka, przytuliła się do mnie mocno.
– Mamo, czemu tata jest taki smutny?
Nie umiałam odpowiedzieć. Sama czułam się jak cień. W pracy koleżanki mówiły mi, że wyglądam świetnie – zadbana, uśmiechnięta, zawsze z pomalowanymi paznokciami. Nawet szef czasem rzucał miłe słowo. Ale co z tego, skoro w domu byłam przezroczysta?
Wszystko zaczęło się psuć po narodzinach Kuby. Piotr coraz częściej zostawał po godzinach, a ja coraz częściej czułam się samotna. Próbowałam rozmawiać, prosić o wspólne wyjście do kina czy na spacer. Zawsze miał wymówkę.
Pewnego wieczoru znalazłam w jego telefonie wiadomości od jakiejś Magdy. „Tęsknię za tobą” – napisała ona. „Ja też” – odpisał Piotr. Świat mi się zawalił.
– To tylko koleżanka z pracy! – krzyczał potem, kiedy konfrontowałam go z prawdą.
– Koleżanki nie piszą takich rzeczy! – płakałam.
Od tamtej pory wszystko było już tylko gorzej. Zaczęliśmy spać w osobnych pokojach. Dzieci pytały, czemu tata nie przychodzi na kolacje. Ja tłumaczyłam, że jest zmęczony.
W końcu podjęłam decyzję: rozwód. Zadzwoniłam do Natalii – mojej przyjaciółki ze studiów, która została prawniczką.
– Anka, musisz być silna – powiedziała mi przez telefon. – Jeśli chcesz walczyć o dzieci, musisz mieć dowody na jego zaniedbania.
Zaczęła się sądowa batalia. Piotr nagle przypomniał sobie o dzieciach i zaczął walczyć o opiekę nad nimi. Twierdził, że jestem zbyt emocjonalna i nie radzę sobie z codziennością.
– To kłamstwo! – wybuchłam podczas jednej z rozpraw. – Zawsze byłam sama z dziećmi! On nawet nie wie, do której chodzą na angielski!
Sędzia patrzył na mnie surowo. Czułam się jak oskarżona, choć to ja byłam ofiarą.
Wieczorami płakałam w poduszkę. Ola słyszała moje szlochy i przychodziła do mnie do łóżka.
– Mamo, nie płacz. Ja cię kocham najbardziej na świecie.
To ona trzymała mnie przy życiu.
Piotr zaczął grać rolę idealnego ojca – zabierał dzieci na lody, kupował im prezenty. Wiedziałam jednak, że to tylko pozory na potrzeby sądu.
Natalia doradzała mi spokój i konsekwencję.
– Musisz pokazać, że jesteś stabilna i odpowiedzialna – powtarzała.
Ale jak być stabilną, kiedy wszystko się wali?
Pewnego dnia Piotr przyszedł po dzieci wcześniej niż zwykle.
– Chcę z nimi spędzić więcej czasu – oznajmił chłodno.
– Nie możesz tak po prostu zmieniać ustaleń! – protestowałam.
– Sąd zdecyduje – rzucił i wyszedł.
Czułam się bezsilna wobec jego manipulacji. Moja mama powtarzała mi:
– Aniu, nie daj się zastraszyć! On zawsze był uparty, ale ty jesteś silniejsza!
Ale czy naprawdę byłam?
W pracy coraz trudniej było mi się skupić. Szef zaprosił mnie na rozmowę.
– Aniu, widzę, że coś cię trapi. Jeśli potrzebujesz wolnego…
– Dam radę – skłamałam.
Nie chciałam być słaba. Nie chciałam być tą porzuconą żoną, która nie radzi sobie z życiem.
Rozprawa trwała miesiącami. Każde spotkanie z Piotrem było jak walka na noże. Przed sądem opowiadał o moich rzekomych wybuchach złości i zaniedbaniach. Ja pokazywałam zdjęcia z rodzinnych wakacji i świadectwa nauczycieli dzieci.
W końcu zapadł wyrok: dzieci zostają ze mną, Piotr ma prawo do widzeń co drugi weekend.
Poczułam ulgę i pustkę jednocześnie. Wróciłam do pustego mieszkania i usiadłam na kanapie. Ola przytuliła się do mnie mocno.
– Mamo, teraz już będzie dobrze?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Minęły tygodnie zanim zaczęłam czuć coś innego niż ból i żal. Zaczęłam chodzić na jogę, spotykać się z koleżankami. Powoli odzyskiwałam siebie.
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy naprawdę zasłużyłam na to wszystko? Czy można jeszcze zaufać komuś po takim upadku? Może wy też kiedyś musieliście walczyć o siebie? Jak znaleźliście siłę?