Karmiłeś mnie obietnicami, a on kolacją: historia o stracie i wyborach
Leonard miotał się po maleńkiej kuchni jak tygrys w klatce. Przecierał dłonie, przekładał sztućce, przestawiał cukiernicę – szukałem oparcia w codzienności, którą sam nienawidziłem. W głowie wirował mi monolog. Trzeba pogadać. Trzeba zamknąć ten rozdział. Dość. Już nie da rady. Zosia na pewno się rozpłacze. Będzie błagać, żeby został. Opowie, jak jest zmęczona, jak się stara. Ale ja już nie wierzę w te słowa.
Siedziałem przy stole, patrząc na ścianę, na której jeszcze niedawno wisiały nasze wspólne zdjęcia z wakacji w Sopocie. Teraz zostały tylko ślady po gwoździach i kurz. Zosia weszła do kuchni cicho, jakby bała się mnie spłoszyć. Miała na sobie ten stary sweter w renifery, który zawsze zakładała, gdy było jej źle.
– Leoś… – zaczęła cicho, ale przerwałem jej ruchem ręki.
– Zosiu, musimy pogadać. – Głos mi zadrżał, choć próbowałem brzmieć stanowczo.
Usiadła naprzeciwko mnie. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W jej oczach widziałem zmęczenie i strach.
– Wiem, co chcesz powiedzieć – szepnęła. – Ale proszę… jeszcze nie teraz. Może spróbujemy jeszcze raz? Dla dzieci? Dla nas?
Zacisnąłem pięści pod stołem. Ile razy już to słyszałem? Ile razy dawałem się przekonać? Obiecywałem sobie, że tym razem będzie inaczej, że znajdziemy czas dla siebie, że przestaniemy się ranić codziennymi pretensjami o brudne kubki i niepozmywane naczynia.
Ale przecież to nie o to chodziło. Nie chodziło o kubki ani o pranie. Chodziło o to, że od miesięcy czuliśmy się jak współlokatorzy, a nie jak para.
– Zosiu… – zacząłem znowu, ale ona już płakała.
– Przepraszam – wyszeptała. – Ja naprawdę się staram. Tylko nie wiem już jak…
Wstałem gwałtownie i odsunąłem krzesło tak mocno, że zaskrzypiało na kafelkach.
– To nie twoja wina – powiedziałem cicho. – Po prostu… chyba już nie umiemy być razem.
Wyszedłem z kuchni i zamknąłem za sobą drzwi. Oparłem się o ścianę w przedpokoju i zacisnąłem powieki. W głowie miałem chaos: wspomnienia pierwszych randek, zapach jej włosów po deszczu, śmiech dzieci w niedzielny poranek… I ten wieczór sprzed tygodnia.
To wtedy wszystko się rozpadło naprawdę.
Wracałem późno z pracy. Zosia napisała mi SMS-a: „Nie czekaj z kolacją”. Ale ja i tak kupiłem jej ulubioną chałkę i ser camembert – chciałem zrobić jej niespodziankę. Kiedy wszedłem do mieszkania, usłyszałem śmiech dochodzący z salonu. Zosia siedziała przy stole z naszym sąsiadem, Michałem. Pili wino, na stole stały świeczki i talerze z resztkami kolacji.
– O! Leonard! – Michał uśmiechnął się szeroko. – Wpadnij do nas! Zosia zrobiła genialną zapiekankę.
Zosia spojrzała na mnie z zakłopotaniem. W jej oczach zobaczyłem coś nowego – błysk radości, którego dawno już tam nie widziałem.
– Przepraszam… Myślałam, że będziesz później – powiedziała cicho.
Nie odpowiedziałem nic. Po prostu poszedłem do sypialni i zamknąłem drzwi.
Od tamtej pory nie mogłem spać spokojnie. W głowie miałem tylko jedno pytanie: czy to już koniec? Czy ona naprawdę jest szczęśliwsza z kimś innym?
Przez kolejne dni unikaliśmy się jak ognia. Rozmawialiśmy tylko o dzieciach i rachunkach. Czułem się jak duch we własnym domu.
Dziś postanowiłem zakończyć tę farsę.
Wróciłem do kuchni. Zosia siedziała skulona przy stole, ocierała łzy rękawem swetra.
– Zosiu… Ja naprawdę próbowałem – powiedziałem cicho. – Ale nie mogę już dłużej udawać.
Spojrzała na mnie z rozpaczą.
– To przez Michała? Przysięgam, nic między nami nie było! On po prostu… słuchał mnie. Ty zawsze tylko obiecujesz, że będzie lepiej, a on po prostu był tu dla mnie wtedy, kiedy tego potrzebowałam!
Zabolało mnie to bardziej niż chciałem przyznać.
– Może właśnie dlatego… Może dlatego to już nie ma sensu – odpowiedziałem gorzko.
Przez chwilę milczeliśmy oboje. Słychać było tylko tykanie zegara i szum lodówki.
– Co powiemy dzieciom? – zapytała nagle Zosia.
Zacisnąłem powieki.
– Powiemy im prawdę. Że czasem dorośli przestają się kochać. Ale zawsze będą ich kochać jako rodzice.
Zosia zaczęła płakać jeszcze mocniej. Chciałem ją przytulić, ale wiedziałem, że to już niczego nie zmieni.
Wieczorem siedziałem sam w salonie. Patrzyłem na puste miejsce po zdjęciach i zastanawiałem się, gdzie popełniłem błąd. Czy można było to wszystko uratować? Czy gdybym częściej słuchał zamiast obiecywać, byłoby inaczej?
Wyszedłem na balkon i spojrzałem na światła miasta. Czułem się pusty i zmęczony jak nigdy dotąd.
Może czasem trzeba pozwolić komuś odejść, żeby oboje mogli jeszcze kiedyś być szczęśliwi? A może po prostu zabrakło nam odwagi, by zawalczyć o siebie naprawdę?
Nie wiem. Ale wiem jedno: karmiłem ją obietnicami, a on dał jej kolację i chwilę uwagi. Czy to naprawdę aż tak wiele?