Chcę wrócić do domu: Jak zostałem wyrzucony z rodzinnego mieszkania
Stałem na balkonie starej warszawskiej kamienicy, nerwowo zaciągając się papierosem. Dłonie mi drżały, serce tłukło, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Słyszałem zza drzwi podniesione głosy – głos mojej córki, Magdy, i jej męża, Pawła. „Tato, musisz zrozumieć! My też mamy prawo do własnego życia!” – krzyczała Magda, a ja czułem, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę miałem ochotę wejść tam i wykrzyczeć jej wszystko, co myślę o tej sytuacji, ale zabrakło mi sił. Zamiast tego patrzyłem na szare podwórko i próbowałem zrozumieć, jak to się stało, że własna córka wyrzuca mnie z domu.
Jeszcze kilka lat temu wszystko wyglądało inaczej. Po śmierci żony zostałem sam z Magdą. Byliśmy sobie bliscy – przynajmniej tak mi się wydawało. Pomagałem jej przy dzieciach, gotowałem obiady, naprawiałem cieknące krany. Kiedy Paweł się wprowadził, cieszyłem się, że Magda znalazła kogoś, kto ją kocha. Oddałem im największy pokój, sam przeniosłem się do małej klitki przy kuchni. „Tato, jesteś najlepszy na świecie” – mówiła wtedy Magda i śmiała się tym swoim dźwięcznym głosem.
Ale potem wszystko zaczęło się zmieniać. Paweł coraz częściej patrzył na mnie spode łba. Zaczął rzucać kąśliwe uwagi: „Może tata mógłby znaleźć sobie jakieś zajęcie poza domem?”, „Wiktorze, nie przeszkadzaj nam wieczorem, dobrze?”. Magda milczała albo udawała, że nie słyszy. Czułem się coraz bardziej niepotrzebny. Dzieci dorastały i przestały przychodzić do mnie po bajki na dobranoc.
Aż w końcu przyszedł ten dzień. Magda usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole i zaczęła mówić o tym, że mieszkanie jest za małe, że ona i Paweł potrzebują przestrzeni dla siebie i dzieci. „Tato, może znalazłbyś sobie jakieś miejsce dla siebie? Może dom spokojnej starości? Albo wynajmiesz pokój gdzieś niedaleko? Będziemy cię odwiedzać!” – powiedziała to takim tonem, jakby proponowała mi wyjazd na wakacje.
Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. „Magda, to jest mój dom! Tu się urodziłaś! Tu twoja mama umarła! Jak możesz mnie wyrzucać?” – głos mi się załamał. Magda spuściła wzrok. „Tato, proszę cię… To nie jest wyrzucenie. Po prostu… musimy żyć własnym życiem”.
Nie spałem całą noc. Przewracałem się z boku na bok, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie. Rano spakowałem kilka rzeczy do starej walizki i wyszedłem bez słowa. Nie chciałem patrzeć na łzy Magdy ani słuchać tłumaczeń Pawła. Przez kilka dni spałem u znajomego z pracy – Staszka. On też był wdowcem, rozumiał moją sytuację. „Wiktorze, nie przejmuj się. Dzieci teraz takie są… My im daliśmy wszystko, a one…” – kiwał głową ze smutkiem.
Ale nie mogłem przecież mieszkać u Staszka wiecznie. Zacząłem szukać pokoju do wynajęcia. Okazało się, że emerytura nie wystarcza nawet na najtańszy kąt w Warszawie. Wszędzie chcieli młodych lokatorów albo studentów. Czułem się upokorzony – całe życie pracowałem jako nauczyciel historii, a teraz nikt mnie nie chce.
Pewnego dnia siedziałem na ławce w parku Skaryszewskim i patrzyłem na dzieci bawiące się na placu zabaw. Obok usiadła starsza pani z siwymi włosami upiętymi w kok. „Pan wygląda na bardzo smutnego” – powiedziała cicho. Uśmiechnąłem się blado i opowiedziałem jej swoją historię. Okazało się, że pani Zofia też przeżyła coś podobnego – jej syn wyjechał do Anglii i zostawił ją samą w dużym mieszkaniu na Grochowie.
Zaczęliśmy spotykać się regularnie – kawa w parku, wspólne spacery po Saskiej Kępie. Zofia zaproponowała mi nawet, żebym zamieszkał u niej w jednym z wolnych pokoi. „Nie chcę być sama” – powiedziała szczerze. Zgodziłem się po długim namyśle.
Mieszkanie Zofii było pełne światła i starych książek. Wieczorami rozmawialiśmy o dawnych czasach, wspominaliśmy młodość i śmialiśmy się z własnych przyzwyczajeń. Zofia nauczyła mnie piec szarlotkę według przepisu jej mamy; ja opowiadałem jej o moich uczniach i o tym, jak kiedyś Warszawa wyglądała zupełnie inaczej.
Czasem jednak tęsknota ściskała mnie za gardło. Próbowałem dzwonić do Magdy – raz odebrała wnuczka i powiedział tylko: „Dziadku, mama jest zajęta”. Innym razem Paweł rzucił krótko: „Nie mamy teraz czasu”.
W święta Bożego Narodzenia wysłałem Magdzie kartkę z życzeniami i zdjęciem starego mieszkania udekorowanego lampkami przez Zofię. Odpisała po tygodniu: „Tato, mam nadzieję, że jest ci dobrze tam, gdzie jesteś”.
Minął rok od tamtego dnia na balkonie. Nadal boli mnie serce na myśl o tym wszystkim, co straciłem – rodzinę, dom, poczucie bezpieczeństwa. Ale nauczyłem się żyć inaczej; znalazłem przyjaźń tam, gdzie najmniej się tego spodziewałem.
Czasem patrzę w okno i zastanawiam się: czy naprawdę zasłużyłem na to wszystko? Czy można wybaczyć najbliższym taką zdradę? A może to ja popełniłem błąd? Może powinienem był wcześniej odejść? Czy dom to miejsce czy ludzie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?