Między ścianami: Kiedy dom przestaje być domem
– Gosia, może Ola ma rację? Mają rodzinę, dziecko niedługo się urodzi. Jak to będzie wyglądało, że ty z nimi mieszkasz? – głos mamy rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po tej rozmowie. Stałam wtedy w kuchni, trzymając kubek zimnej już kawy, a przez okno patrzyłam na szare niebo nad Warszawą. W środku czułam narastającą gulę – mieszaninę złości, żalu i czegoś, czego nie potrafiłam nazwać.
– A dlaczego ja mam się nad tym zastanawiać? To mieszkanie jest tak samo moje, jak jej! – odpowiedziałam mamie, ale nawet dla mnie brzmiało to jak puste słowa. Ola była moją młodszą siostrą, zawsze tą bardziej przebojową, która wiedziała, czego chce. Ja – starsza, spokojniejsza, zawsze gotowa ustąpić. Ale tym razem nie chciałam się poddać. Przecież tata zapisał mieszkanie na nas obie.
Wróciłam do swojego pokoju i usiadłam na łóżku. Przez cienką ścianę słyszałam głos Oli i jej partnera, Michała. Rozmawiali szeptem, ale wyłapywałam pojedyncze słowa: „spokój”, „dziecko”, „przestrzeń”. Poczułam się jak intruz we własnym domu. Czy naprawdę byłam przeszkodą? Czy moje życie miało się zmienić tylko dlatego, że Ola postanowiła mieć dziecko?
Wieczorem Ola zapukała do moich drzwi.
– Gosia, możemy pogadać?
Skinęłam głową, choć wcale nie miałam ochoty na rozmowę.
– Wiesz… – zaczęła niepewnie – Michał i ja… My po prostu chcemy mieć trochę prywatności. Wiesz, jak to jest z małym dzieckiem. Będzie płakać w nocy, będziemy zmęczeni…
– Myślisz, że ja tego nie rozumiem? – przerwałam jej ostrzej niż zamierzałam. – Ale to mieszkanie jest też moje. Nie możesz mnie tak po prostu wyrzucić.
Ola spuściła wzrok.
– Nie chcę cię wyrzucać. Po prostu… Może mogłabyś pomyśleć o czymś swoim? Jesteś dorosła, masz pracę…
Zacisnęłam pięści. Tak łatwo jej to przychodziło – mówić o moim życiu jak o czymś, co można przestawić z kąta w kąt.
– Ola, ja tu mieszkam od dziesięciu lat. Ty wróciłaś dopiero rok temu, bo Michał stracił pracę i nie mieliście gdzie się podziać. Pomogłam wam! – głos mi się załamał.
Ola milczała przez chwilę.
– Wiem. I jestem ci wdzięczna. Ale teraz sytuacja się zmieniła…
Nie wytrzymałam. Wybiegłam z pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi łazienki. Usiadłam na zimnych kafelkach i pozwoliłam łzom płynąć. Czułam się zdradzona przez własną siostrę.
Następne dni były pełne napięcia. Unikaliśmy się nawzajem. Michał patrzył na mnie z niechęcią, jakbym była przeszkodą w jego nowym życiu. Mama dzwoniła codziennie, próbując mnie przekonać do „rozsądku”.
– Gosia, przecież możesz wynająć coś małego na początek. Ola ci pomoże finansowo…
– A czemu to ja mam się wyprowadzać? – pytałam raz po raz.
Mama wzdychała ciężko.
– Bo ona ma rodzinę. Ty jesteś sama…
Te słowa bolały najbardziej. Sama. Jakby bycie samotną było czymś wstydliwym.
Pewnego wieczoru wróciłam późno z pracy. W kuchni siedziała Ola z Michałem, rozmawiali o łóżeczku dla dziecka i kolorze ścian w pokoju dziecięcym. Przez chwilę stałam w progu i patrzyłam na nich – młodych, szczęśliwych, pełnych planów. Poczułam się jak cień.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim. Czy naprawdę powinnam odejść? Czy dom to tylko ściany i meble? Czy może coś więcej – wspomnienia, bezpieczeństwo?
Rano znalazłam na stole kartkę od Oli: „Gosia, przepraszam za wszystko. Chciałabym, żebyśmy mogły to jakoś rozwiązać razem”.
Przez chwilę myślałam, żeby ją po prostu wyrzucić do kosza. Ale potem usiadłam i napisałam odpowiedź: „Ola, nie chcę być przeszkodą w twoim szczęściu. Ale nie chcę też czuć się wyrzucona z własnego domu”.
Spotkałyśmy się wieczorem w kuchni. Rozmowa była długa i bolesna. Ola płakała, ja też nie potrafiłam powstrzymać łez.
– Może spróbujemy znaleźć jakieś rozwiązanie? – zaproponowała w końcu Ola.
Zgodziłam się, choć w środku czułam pustkę.
Przez kolejne tygodnie szukałyśmy kompromisu – może podział mieszkania na dwa mniejsze? Może czasowe rozwiązanie? Nic nie wydawało się idealne.
W końcu zdecydowałyśmy: Ola z Michałem zajmą większy pokój i salon z aneksem kuchennym; ja zostanę w swoim pokoju i będę miała własną łazienkę. Ustaliliśmy zasady współżycia – cisza nocna, podział rachunków, wzajemny szacunek.
Kiedy urodziła się Zosia – moja siostrzenica – wszystko się zmieniło. Płacz dziecka budził mnie każdej nocy; Michał był coraz bardziej nerwowy; Ola przemęczona i rozdrażniona. Coraz częściej czułam się jak obca we własnym domu.
Pewnego dnia wróciłam do mieszkania i zobaczyłam Oli łzy.
– Gosia… Ja już nie wiem, co robić… Michał mówi, że powinniśmy być sami… Ja też czasem tak myślę… Ale nie chcę cię skrzywdzić…
Patrzyłyśmy na siebie długo w milczeniu.
– Może rzeczywiście powinnam odejść? – powiedziałam cicho.
Ola pokiwała głową ze smutkiem.
Zaczęłam szukać mieszkania do wynajęcia. Każde ogłoszenie wydawało mi się zimne i obce. Bałam się samotności bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
W końcu znalazłam małą kawalerkę na Pradze. Pierwsza noc była najtrudniejsza – cisza aż dzwoniła w uszach; brakowało mi nawet płaczu Zosi.
Dziś mija miesiąc odkąd mieszkam sama. Czasem odwiedzam Olę i Zosię; Michał patrzy na mnie z ulgą wymieszaną z poczuciem winy. Mama mówi, że jestem dzielna.
Ale czy naprawdę? Czy dom można zostawić bez żalu? Czy rodzina zawsze znaczy wsparcie?
Czasem patrzę przez okno mojego nowego mieszkania i pytam siebie: czy dobrze zrobiłam? Czy można być szczęśliwym w samotności? A może dom to coś więcej niż tylko adres?