Sprzedałam dom, by pomóc synowi w kryzysie. Po kilku miesiącach zorientowałam się, że wszystkie pieniądze wydał na hazard

– Mamo, proszę cię… Nie mam już do kogo pójść. – Głos Pawła drżał, a ja czułam, jak serce ściska mi się w piersi. Stał w progu kuchni, zgarbiony, z oczami podkrążonymi jak u człowieka, który od tygodni nie spał spokojnie.

– Paweł, ja… – zaczęłam, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Przecież to mój syn. Mój jedyny syn. Zawsze powtarzałam, że rodzina jest najważniejsza. Że dla dziecka zrobiłabym wszystko. Nawet jeśli to dziecko ma już trzydzieści pięć lat i od dawna powinno radzić sobie samo.

Tego dnia wszystko się zaczęło. A może raczej – tego dnia wszystko się skończyło.

Paweł przyszedł do mnie z problemem. Mówił o długach, o tym, że stracił pracę, że nie ma już siły walczyć. Patrzyłam na niego i widziałam chłopca, którego kiedyś prowadziłam za rękę do przedszkola. Chłopca, który płakał, gdy rozbił kolano na podwórku. Chciałam go przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale przecież był dorosły.

– Mamo, jeśli nie pomożesz mi teraz, to już po mnie – powiedział cicho. – Przysięgam, że to ostatni raz.

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, patrzyłam w ciemność i próbowałam znaleźć rozwiązanie. Miałam dom – stary, ale mój. Dom po rodzicach, pełen wspomnień i zapachu dzieciństwa. Wiedziałam, że jeśli go sprzedam, będę musiała zacząć wszystko od nowa. Ale przecież Paweł był ważniejszy niż ściany i meble.

Następnego dnia zadzwoniłam do pośrednika nieruchomości.

– Jest pani pewna? – zapytał pan Marek, kiedy podpisywałam dokumenty. – To duży krok.

– Jestem pewna – skłamałam.

W ciągu miesiąca dom był sprzedany. Pieniądze przelałam Pawłowi na konto. Wprowadziłam się do małego mieszkania w bloku na obrzeżach miasta. Nowe miejsce pachniało farbą i samotnością.

Przez pierwsze tygodnie Paweł dzwonił codziennie. Opowiadał o planach na nowy biznes, o tym, jak szuka pracy, jak wszystko się układa. Byłam dumna i pełna nadziei.

Ale potem telefony ucichły.

Zaczęłam się niepokoić. Pisałam do niego wiadomości – bez odpowiedzi. Dzwoniłam – nie odbierał. W końcu pojechałam do niego bez zapowiedzi.

Drzwi otworzył mi obcy człowiek.

– Paweł? Nie mieszka tu już od tygodnia – powiedział mężczyzna z tatuażem na szyi.

Serce mi zamarło. Zaczęłam szukać syna po znajomych, po rodzinie. Nikt nic nie wiedział albo nie chciał powiedzieć.

W końcu zadzwoniła do mnie jego była dziewczyna, Ania.

– Pani Zosiu… Paweł ma problem z hazardem – powiedziała cicho. – Wszyscy o tym wiedzą, tylko pani nie chciała uwierzyć.

Hazard? Mój Paweł? Przecież zawsze był taki rozsądny…

Zaczęłam łączyć fakty: nagłe długi, tajemnicze zniknięcia pieniędzy z domu jeszcze zanim sprzedałam dom… Przypomniałam sobie nocne telefony, kiedy mówił, że musi pożyczyć „na chwilę”.

Poczułam się zdradzona jak nigdy dotąd. Oddałam mu wszystko – dom, bezpieczeństwo, przyszłość – a on to przegrał w kasynie?

Kiedy w końcu udało mi się go znaleźć – w tanim hostelu na Pradze – wyglądał jak cień człowieka.

– Mamo… przepraszam… ja nie chciałem… – bełkotał przez łzy.

– Paweł! Jak mogłeś?! – krzyknęłam pierwszy raz w życiu na własne dziecko. – Oddałam ci wszystko! Wszystko!

– Ja… ja myślałem, że się odegram… że oddam ci wszystko z nawiązką…

Wtedy zrozumiałam: on naprawdę wierzył w to kłamstwo. Hazard był silniejszy niż matczyna miłość.

Przez kolejne tygodnie próbowałam mu pomóc: szukałam terapii, rozmawiałam z psychologami, błagałam rodzinę o wsparcie. Ale Paweł nie chciał się leczyć. Uciekał ode mnie coraz dalej.

Rodzina zaczęła się ode mnie odsuwać.

– Zosia, sama jesteś sobie winna – mówiła siostra przy świątecznym stole. – Rozpieściłaś go za bardzo.

– A ty byś nie pomogła swojemu dziecku? – pytałam ze łzami w oczach.

– Pomóc to jedno, a pozwalać się wykorzystywać to drugie.

Nie miałam już domu ani pieniędzy. Zostało mi tylko poczucie winy i żal do samej siebie.

Czasem budzę się w nocy i pytam: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy matczyna miłość może być ślepa?

Paweł czasem dzwoni. Zwykle wtedy, gdy znów jest na dnie.

– Mamo… pomóż…

Za każdym razem serce mi pęka na nowo. Ale nauczyłam się mówić „nie”.

Czasem patrzę na zdjęcie starego domu i myślę: czy warto było poświęcić wszystko dla kogoś, kto nie potrafił tego docenić?

A wy? Czy można kochać za bardzo? Czy matka powinna zawsze ratować swoje dziecko – nawet jeśli ono samo nie chce być uratowane?