Prawie idealnie — ale wciąż nie całkiem: Opowieść o Zuzi i Karolu

— Znowu się spóźnisz? — Głos Karola w słuchawce brzmiał tak, jakby dobiegał nie z sąsiedniego mieszkania w warszawskim bloku, lecz z drugiego brzegu jesiennej rzeki, gdzie ciemność już gęstniała, a mgła osiadła na wodzie.

— Tak, do dziesiątej, może później. Kontrola dokumentów, logistyka znów zawaliła — odparłam, próbując ukryć zmęczenie. W biurze światło jarzeniówek odbijało się od szklanych ścian, a ja czułam się jak owad uwięziony w słoiku. Kolejne maile, kolejne telefony. Prawie dobrze – ale tylko prawie. Zawsze coś nie działało: system, ludzie, ja sama.

Karol westchnął ciężko. — Zuzia, miałaś być dziś wcześniej. Mama przyjeżdża, pamiętasz? Chciałaś z nią porozmawiać o…

— Wiem, wiem! — przerwałam mu zbyt ostro. — Ale nie mogę wyjść wcześniej. Szefowa patrzy na mnie jak na złodziejkę czasu. Przepraszam.

W słuchawce zapadła cisza. Słyszałam tylko jego oddech i cichy szum telewizora w tle. W końcu powiedział: — Zawsze coś. Zawsze ktoś ważniejszy ode mnie.

Zamknęłam oczy. To nie tak. Przecież robię to dla nas. Dla naszej przyszłości. Ale czy on to jeszcze rozumie?

Kiedy wróciłam do domu, było już po dziesiątej. Karol siedział przy stole z matką, panią Heleną, która patrzyła na mnie z wyraźną dezaprobatą.

— Dzień dobry — wymamrotałam, zdejmując płaszcz.

— Dobry wieczór raczej — poprawiła mnie chłodno. — Karol mówił, że masz dużo pracy. Ale rodzina też jest ważna.

Karol milczał. Jego oczy były zmęczone i smutne. Usiadłam naprzeciwko nich i poczułam się jak intruz we własnym domu.

— Zuzia, musimy porozmawiać — zaczął Karol po chwili. — O nas. O tym, co dalej.

Zacisnęłam dłonie na kolanach. Wiedziałam, dokąd to zmierza.

— Pracujesz coraz więcej. Nie ma cię dla mnie, dla nas…

— Przesadzasz! Przecież staram się…

— Starasz się dla firmy! — przerwał mi. — A ja? A nasze plany? Chciałem dziś z tobą porozmawiać o dziecku…

Poczułam ukłucie w sercu. Dziecko… Ostatnio coraz częściej wracał do tego tematu. Ja jednak nie byłam gotowa. Bałam się, że nie dam rady być dobrą matką, skoro nawet jako partnerka wypadałam „prawie dobrze”.

— Karol… Ja… Nie wiem, czy to dobry moment…

Pani Helena spojrzała na mnie z politowaniem.

— Zawsze coś nie tak, prawda? Może powinnaś przemyśleć swoje priorytety.

Zacisnęłam usta i wstałam od stołu.

W łazience spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Cienie pod oczami, zmarszczki na czole – ślady nieprzespanych nocy i wiecznej gonitwy za czymś nieosiągalnym. Czy naprawdę byłam aż taka zła?

Następnego dnia w pracy szefowa rzuciła mi krótkie: — Zuzanna, musisz zostać dłużej. Raporty są opóźnione.

Chciałam zaprotestować, powiedzieć „nie”, ale głos ugrzązł mi w gardle. Przecież zawsze byłam tą odpowiedzialną. Tą, na którą można liczyć.

Po południu zadzwoniła mama.

— Zuziu, kiedy nas odwiedzisz? Tata źle się czuje…

— Mamo, nie mogę teraz rozmawiać…

— Ty nigdy nie możesz! — usłyszałam żal w jej głosie.

Znowu poczułam się winna. Rozdarta między oczekiwaniami wszystkich wokół a własnymi potrzebami.

Wieczorem Karol czekał na mnie z kolacją.

— Przepraszam za wczoraj — powiedział cicho. — Po prostu… boję się, że cię tracę.

Usiadłam obok niego i złapałam go za rękę.

— Ja też się boję — wyszeptałam. — Boję się, że nigdy nie będę wystarczająco dobra dla ciebie, dla siebie…

Objął mnie mocno i przez chwilę milczeliśmy.

Ale następnego dnia wszystko zaczęło się od nowa: maile, telefony, pretensje szefowej i wyrzuty sumienia wobec rodziny.

W weekend pojechaliśmy do moich rodziców do Radomia. Tata był blady i słaby, mama spięta i zmęczona.

— Zuziu, może byś została na noc? — zaproponowała mama.

Spojrzałam na Karola. Widziałam w jego oczach prośbę: „Chodźmy już”.

— Nie mogę, mamo… Muszę wracać do Warszawy…

W drodze powrotnej milczeliśmy długo.

— Może powinniśmy coś zmienić? — odezwał się nagle Karol.

— Co masz na myśli?

— Może ty powinnaś zmienić pracę? Albo my powinniśmy wyjechać z Warszawy?

Poczułam narastającą panikę.

— To nie takie proste! Przecież tu mamy wszystko…

— Naprawdę? Bo ja mam wrażenie, że mamy tylko „prawie wszystko” — odpowiedział gorzko.

Wróciliśmy do mieszkania w ciszy. Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myśli krążyły mi po głowie jak natrętne muchy: czy naprawdę jestem szczęśliwa? Czy to wszystko ma sens?

Następnego dnia rano Karol wyszedł do pracy beze mnie słowa. W kuchni znalazłam kartkę: „Muszę pomyśleć”.

Usiadłam przy stole i rozpłakałam się jak dziecko.

Prawie idealnie – ale wciąż nie całkiem. Wszystko było „prawie”: praca prawie satysfakcjonująca, związek prawie szczęśliwy, rodzina prawie wspierająca…

Czy można tak żyć wiecznie „prawie”? Czy kiedyś znajdę w sobie odwagę, żeby przestać być tylko „prawie” i zacząć żyć naprawdę?