Moja rodzina zmusiła mnie do ślubu z Piotrem. Nie wiedzieli, co ukrywał…
– Nie możesz być sama, Aniu! – głos mamy rozbrzmiewał w mojej głowie jak dzwon, nawet teraz, gdy siedziałam na zimnej podłodze w kuchni, ściskając w rękach kubek z niedopitą herbatą. – Piotr to porządny chłopak, stabilny, ma pracę w urzędzie. Co ci więcej potrzeba?
Wtedy nie miałam siły się sprzeciwiać. Miałam trzydzieści dwa lata, wokół mnie koleżanki już dawno miały dzieci, a ja czułam się jak ostatnia na peronie. Mama i tata nie dawali mi spokoju – ciągle pytania o wnuki, o przyszłość, o to, czy nie boję się zostać sama. Nawet moja młodsza siostra, Kasia, która zawsze była buntowniczką, zaczęła mi dogryzać: – Anka, zegar tyka! Chcesz być starą panną?
Piotra znałam od liceum. Był cichy, trochę nieśmiały, nigdy nie szalał na imprezach. Po studiach wrócił do naszego miasteczka i zaczął pracować w urzędzie miasta. Spotykaliśmy się czasem na kawie, ale nigdy nie czułam do niego tego „czegoś”. Jednak pod presją rodziny zaczęliśmy się spotykać częściej. Piotr był uprzejmy, troskliwy, zawsze pytał, jak minął mi dzień. W końcu zgodziłam się na zaręczyny – bardziej dla świętego spokoju niż z miłości.
Ślub był skromny, ale mama płakała ze wzruszenia. – W końcu! – szepnęła mi do ucha podczas pierwszego tańca. – Teraz już wszystko będzie dobrze.
Ale nie było.
Już w pierwszych miesiącach małżeństwa zaczęłam czuć się jak zamknięta w klatce. Piotr wracał z pracy zmęczony i zamykał się w swoim świecie. Wieczorami siedział przed komputerem albo oglądał telewizję. Próbowałam z nim rozmawiać:
– Piotrze, może pójdziemy gdzieś razem? Do kina?
– Jestem zmęczony. Może innym razem.
Z czasem przestałam pytać. Zaczęłam myśleć o dziecku – wydawało mi się, że ono wszystko zmieni. Że nada mojemu życiu sens.
Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, Piotr tylko skinął głową:
– No dobrze…
Nie było radości, nie było planowania pokoiku dla dziecka ani wspólnego wybierania imienia. Wszystko robiłam sama. Mama była zachwycona:
– Widzisz? Mówiłam ci! Teraz już będziecie szczęśliwi.
Ale szczęście nie przyszło.
Urodził się Michałek – mój cały świat. Od pierwszych chwil wiedziałam, że zrobię dla niego wszystko. Ale Piotr… coraz częściej znikał z domu pod pretekstem nadgodzin. Zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Piotra przez telefon:
– Nie mogę już tak dłużej… Ona nic nie rozumie…
Serce mi zamarło. Kiedy zapytałam go wprost:
– Piotrze, czy ty mnie zdradzasz?
Spojrzał na mnie z obojętnością:
– To nie twoja sprawa.
Kilka dni później znalazłam w jego torbie listy – pisane do jakiegoś mężczyzny. Były pełne emocji, wyznań i tęsknoty. Zrozumiałam wtedy wszystko.
Piotr był gejem.
Poczułam się oszukana przez wszystkich – przez rodzinę, przez niego, przez samą siebie. Próbowałam z nim rozmawiać:
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Bo nie mogłem! – krzyknął pierwszy raz odkąd go znałam. – Wiesz, co by powiedzieli twoi rodzice? Moi? W tym mieście? Przecież tu wszyscy wszystko wiedzą!
Zrozumiałam jego strach, ale nie potrafiłam mu wybaczyć kłamstwa.
Piotr wyprowadził się kilka tygodni później. Zostałam sama z Michałkiem i tysiącem pytań bez odpowiedzi. Mama była w szoku:
– Jak to? Przecież był taki porządny…
Tata przestał się odzywać na kilka miesięcy. Kasia próbowała mnie pocieszać:
– Anka, to nie twoja wina.
Ale ja czułam się winna wszystkiemu – temu, że zgodziłam się na ślub bez miłości, że uległam presji, że nie zauważyłam wcześniej sygnałów.
Samotne macierzyństwo okazało się dużo trudniejsze niż myślałam. Michałek często chorował, a ja musiałam godzić pracę z opieką nad nim. Często płakałam po nocach ze zmęczenia i bezsilności. Czasem miałam żal do Piotra – za to, że zostawił nas samych; czasem do siebie – za własną naiwność.
Rodzina powoli zaczęła akceptować sytuację, ale nigdy nie usłyszałam przeprosin za ich naciski. Mama tylko powtarzała:
– Chciałam dla ciebie dobrze…
A ja już nie wiedziałam, co to znaczy „dobrze”.
Dziś Michałek ma pięć lat i jest moim największym szczęściem. Ale czasem patrzę na inne rodziny i zastanawiam się: czy gdybym wtedy postawiła na swoim i nie uległa presji rodziny, moje życie wyglądałoby inaczej? Czy naprawdę warto poświęcać siebie dla oczekiwań innych?
Czy ktoś z was też musiał wybierać między własnym szczęściem a oczekiwaniami bliskich? Co byście zrobili na moim miejscu?