„Nie jesteś już moją mamą” – Historia zdrady, która złamała mi serce

– Basia, proszę cię, nie rób mi tego… – mój głos drżał, a dłonie ściskały się na kuchennym blacie tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Stała naprzeciwko mnie, z walizką w ręku i tym chłodnym spojrzeniem, którego nie znałam. Moja córka. Moje dziecko. Moje wszystko.

– Mamo, przestań. To już nie ma sensu. Nie chcę tu dłużej być – odpowiedziała cicho, ale stanowczo. W jej oczach nie było już tej małej dziewczynki, którą tuliłam do snu przez tyle lat. Była dorosła. I właśnie odchodziła.

Gdy urodziłam Basię, miałam dwadzieścia lat. Byłam jeszcze dziewczyną – naiwną, ale szalenie zakochaną w jej ojcu. Zostawił nas, gdy córeczka nie miała nawet roku. Po prostu spakował się i zniknął. Powiedział, że nie jest gotowy, że życie dopiero się zaczyna. Zostałam sama, bez wsparcia, bez rodziców – mama odeszła wcześnie, a ojciec porzucił nas, gdy byłam nastolatką. Zostałyśmy tylko we dwie w małym mieszkaniu na warszawskiej Pradze.

Pracowałam na dwa etaty – rano sprzątałam klatki schodowe, wieczorami dorabiałam jako kasjerka w sklepie spożywczym. Każda złotówka była na wagę złota. Czasem nie starczało na nowe buty dla Basi albo na lepsze jedzenie. Ale nigdy nie narzekałam przy niej. Chciałam być silna. Chciałam być jej opoką.

Pamiętam, jak pierwszy raz zachorowała poważnie – miała wtedy pięć lat i przez tydzień nie schodziła jej gorączka. Siedziałam przy niej całą noc, przykładając chłodne kompresy do czoła i modląc się w duchu, żeby tylko wyzdrowiała. Lekarz powiedział wtedy: „Pani Aniu, pani córka jest silna. Wyjdzie z tego.” I wyszła. Tak jak ja wychodziłam z każdej trudności.

Basia była moim światłem w tunelu. Dla niej znosiłam upokorzenia od szefa, dla niej rezygnowałam z własnych marzeń i przyjemności. Nigdy nie miałam nowej sukienki czy wyjazdu nad morze – wszystko szło na jej potrzeby. Gdy poszła do liceum, byłam z niej dumna jak paw. Dostała się do dobrego ogólniaka, potem na studia – psychologię na UW.

Wydawało mi się, że jesteśmy sobie bliskie jak nikt inny na świecie. Zwierzała mi się ze swoich pierwszych miłości, płakała na moim ramieniu po rozstaniach. Ale coś zaczęło się psuć, gdy poznała Michała.

Michał był z innego świata – bogaty dom pod Warszawą, rodzice lekarze, samochód od ojca na osiemnaste urodziny. Od początku patrzył na mnie z góry. Kiedy pierwszy raz przyszedł do naszego mieszkania, powiedział: „Trochę tu ciasno… Ale przynajmniej blisko centrum.” Uśmiechnęłam się wtedy przez zaciśnięte zęby.

Z czasem Basia coraz rzadziej wracała do domu. Zaczęły się kłótnie o pieniądze – chciała nowych ubrań, markowych kosmetyków, wyjazdów ze znajomymi. Tłumaczyłam jej spokojnie: „Córeczko, nie stać mnie na to wszystko.”

– Inni mają! – krzyczała wtedy. – Tylko ja muszę się wstydzić przed znajomymi!

Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek wcześniej. Przecież robiłam wszystko, co mogłam…

Pewnego dnia wróciła do domu późno w nocy. Była pijana i zapłakana.

– Mamo… Michał powiedział, że jestem nikim… Że jestem biedna i nigdy nie będę pasować do jego rodziny…

Przytuliłam ją mocno.

– Basiu, jesteś najwspanialszą dziewczyną na świecie. Nie pozwól nikomu wmówić sobie inaczej.

Ale ona już wtedy była gdzieś daleko ode mnie.

Z czasem zaczęła coraz bardziej oddalać się emocjonalnie. Coraz częściej słyszałam: „Nie rozumiesz mnie”, „Nie wtrącaj się”, „To moje życie”. Próbowałam rozmawiać, tłumaczyć… Ale czułam się jakbyśmy mówiły różnymi językami.

Kulminacja przyszła w dniu jej dwudziestych trzecich urodzin. Zorganizowałam dla niej małe przyjęcie – upiekłam jej ulubiony sernik, kupiłam kwiaty za ostatnie pieniądze.

Przyszła z Michałem i jego rodzicami. Oni patrzyli na mnie z politowaniem.

– Pani Aniu – powiedziała matka Michała – Basia to już dorosła kobieta. Może powinna pomyśleć o własnym mieszkaniu?

Basia spojrzała na mnie zimno:

– Mamo… Ja już podjęłam decyzję. Przeprowadzam się do Michała.

Serce mi pękło.

Nie próbowałam jej zatrzymywać. Pomogłam spakować rzeczy, choć każda para skarpetek bolała jak cios w żebra.

Ostatnie słowa usłyszałam przy drzwiach:

– Nie jesteś już moją mamą…

Zamarłam.

– Co ty mówisz? Basiu…

– Ty nigdy mnie nie rozumiałaś! Wstydzę się ciebie! Chcę mieć normalną rodzinę!

Zamknęły się drzwi.

Siedziałam potem godzinami na podłodze w pustym pokoju Basi i płakałam tak głośno, że aż sąsiadka przyszła zapytać czy wszystko w porządku.

Minęły miesiące ciszy. Próbowałam dzwonić – nie odbierała. Pisałam wiadomości – bez odpowiedzi. Słyszałam tylko plotki od sąsiadek: że Basia świetnie sobie radzi w nowym środowisku, że bywa na przyjęciach u lekarzy i adwokatów.

Czułam się jak wyrzucona śmieć.

Czasem myślę: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę zasłużyłam na takie słowa?

Dziś siedzę sama przy kuchennym stole i patrzę na zdjęcie małej Basi z pierwszego dnia szkoły. Uśmiecha się do mnie szeroko – wtedy jeszcze byłam dla niej całym światem.

Czy można wybaczyć własnemu dziecku taką zdradę? Czy matka zawsze powinna kochać bezwarunkowo? Może to ja powinnam nauczyć się żyć bez niej…