Kiedy wybaczenie nie wystarcza: Moje małżeństwo, zdrada i dziecko, które zmieniło wszystko
— Nie wierzę ci, Michał! — krzyknęłam, czując jak łzy palą mnie pod powiekami. Stał przede mną w kuchni, blady jak ściana, z rękami bezradnie opuszczonymi wzdłuż ciała. W powietrzu unosił się zapach kawy, którą przed chwilą zaparzył, jakby zwykły poranek mógł przykryć to, co właśnie powiedział.
— Magda jest w ciąży. To… moje dziecko — wyszeptał.
W tej chwili świat przestał istnieć. Słyszałam tylko szum krwi w uszach i własny oddech, urywany, ciężki. Przez chwilę miałam nadzieję, że to zły sen. Że zaraz się obudzę i Michał będzie obok mnie w łóżku, a nie naprzeciwko, z oczami pełnymi winy.
Michał był moim mężem od ośmiu lat. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie — on studiował informatykę, ja psychologię. Byliśmy nierozłączni. Wszyscy mówili, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Nasze życie było zwyczajne: praca, mieszkanie na Ruczaju, weekendy u rodziców w Nowym Sączu. Marzyliśmy o dziecku, ale los nie był łaskawy. Po latach starań pogodziłam się z myślą, że może nigdy nie zostanę matką.
Aż tu nagle — on zostanie ojcem. Ale nie ze mną.
Przez pierwsze dni po wyznaniu Michała żyłam jak w transie. Chodziłam do pracy, rozmawiałam z ludźmi, ale wszystko wydawało się odległe i bez znaczenia. Wieczorami płakałam w łazience, żeby nie słyszał. On próbował rozmawiać, tłumaczyć się, przepraszać. Mówił, że to był błąd, chwila słabości po jednej z firmowych imprez. Że Magda była tylko koleżanką z pracy.
— Kocham tylko ciebie — powtarzał jak mantrę.
Ale ja już nie byłam pewna niczego.
Rodzina dowiedziała się szybko. Moja mama płakała razem ze mną przez telefon. Ojciec milczał długo, a potem powiedział tylko:
— Nie pozwól mu się skrzywdzić jeszcze bardziej.
Przyjaciółki radziły różnie: jedne mówiły „rzuć go”, inne „spróbuj wybaczyć”. Ja nie wiedziałam, czego chcę. Przez kilka tygodni mieszkałam u siostry na Prądniku. Michał pisał codziennie SMS-y:
„Tęsknię.”
„Proszę, wróć.”
„Nie potrafię bez ciebie żyć.”
W końcu wróciłam do domu. Chciałam wierzyć, że możemy to naprawić. Że miłość jest silniejsza niż zdrada.
Przez kilka miesięcy żyliśmy jak na polu minowym. Każde słowo mogło wywołać wybuch. Michał był ostrożny, starał się pomagać w domu, gotował kolacje, przynosił kwiaty bez okazji. Ja próbowałam zapomnieć. Ale każda wiadomość od Magdy była jak sztylet.
A potem przyszła wiadomość: „Urodziła się Zosia.”
Michał pojechał do szpitala. Wrócił późno wieczorem, cichy i zamyślony.
— Chcesz zobaczyć zdjęcie? — zapytał niepewnie.
Pokręciłam głową. Nie byłam gotowa.
Zosia stała się częścią naszego życia szybciej niż myślałam. Magda nie miała rodziny w Krakowie i zaczęła prosić Michała o pomoc: zakupy, wizyty u lekarza, czasem zostawał z małą na kilka godzin. Każde jego wyjście bolało mnie coraz bardziej.
Pewnego dnia wrócił później niż zwykle.
— Przepraszam, Zosia miała gorączkę… — zaczął tłumaczyć się w drzwiach.
— A co ze mną? — wybuchłam. — Czy ja się jeszcze liczę?
Patrzył na mnie bezradnie.
— Próbuję być dobrym ojcem i dobrym mężem… Ale nie wiem już jak.
Wtedy pierwszy raz pomyślałam o rozwodzie. Ale bałam się samotności bardziej niż zdrady.
Czas mijał. Zosia rosła. Michał coraz częściej znikał z domu pod pretekstem „spraw związanych z córką”. Czułam się coraz bardziej obca we własnym życiu. Zaczęłam chodzić na terapię. Psycholożka powiedziała mi coś ważnego:
— Wybaczenie to proces. Ale czasem trzeba też wybaczyć sobie — że nie jesteśmy w stanie zapomnieć.
Któregoś dnia Magda zadzwoniła do mnie.
— Przepraszam, że dzwonię… Ale Michał nie odbiera telefonu. Zosia ma wysoką gorączkę i nie wiem co robić…
Siedziałam przez chwilę w ciszy.
— Proszę zadzwonić po pogotowie — odpowiedziałam chłodno i rozłączyłam się.
Po tej rozmowie długo patrzyłam w lustro. Kim jestem? Czy jestem jeszcze sobą?
W końcu usiedliśmy z Michałem przy stole kuchennym — tym samym, przy którym wyznał mi zdradę.
— Nie potrafię tak żyć — powiedziałam cicho.
— Ja też nie — odpowiedział równie zmęczonym głosem.
Rozstaliśmy się kilka tygodni później. Michał wyniósł się do wynajętego mieszkania bliżej Magdy i Zosi. Ja zostałam sama w naszym mieszkaniu na Ruczaju. Czasem odwiedza mnie siostra albo przyjaciółki. Czasem płaczę nocami do poduszki.
Ale coraz częściej czuję ulgę.
Czy można naprawdę wybaczyć coś takiego? Czy miłość wystarczy tam, gdzie codzienność przypomina o zdradzie każdego dnia? Może czasem trzeba pozwolić sobie odejść — żeby znów zacząć żyć.