„Mogę mieszkać w twoim domu, bo cię urodziłam!” – Historia o matce, której nie chciałam już wpuścić do swojego życia
– Nie możesz mi tego zrobić, Marto! – głos mojej matki drżał, a jej oczy błyszczały łzami. Stała w progu mojego mieszkania, z walizką w ręku i miną osoby, która nie przywykła do odmowy. – Mogę mieszkać w twoim domu ze względu na jeden podstawowy powód: urodziłam cię!
W tej chwili poczułam, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W mojej głowie rozbrzmiewały słowa, które słyszałam przez całe dzieciństwo: „Nie przeszkadzaj”, „Musisz być silna”, „Nie licz na nikogo”.
Miałam wtedy zaledwie 11 lat, kiedy moja matka postanowiła wyjść za mąż po raz drugi. Jej nowy mąż, Andrzej, był człowiekiem zamkniętym w sobie, a jego spojrzenie zawsze prześlizgiwało się po mnie jak po meblu. Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:
– Nie chcę jej tutaj. To nie jest moje dziecko – powiedział Andrzej cicho, ale stanowczo.
– Ale to moja córka…
– Wybieraj.
Matka wybrała. Spakowała moje rzeczy do dwóch reklamówek i zawiozła mnie do babci na drugi koniec miasta. Babcia Janina była kobietą twardą jak skała. Nigdy nie lubiła mojej matki – mówiła o niej „ta lekkomyślna”.
– Teraz będziesz mieszkać ze mną – oznajmiła babcia bez cienia czułości. – Ale pamiętaj: tu nie ma miejsca na lenistwo.
Matka nie pomagała nam w żaden sposób. Przez lata nie dostawałyśmy od niej ani grosza, ani nawet telefonu z pytaniem, jak się czuję. Interesował ją jedynie jej małżonek i ich wspólne życie. Z babcią musiałyśmy utrzymywać się tylko z jej emerytury. Często brakowało nam na podstawowe rzeczy – pamiętam zimowe wieczory, kiedy siedziałyśmy przy świeczce, bo odcięli nam prąd za niezapłacone rachunki.
Babcia nigdy nie okazywała mi czułości. Była surowa i wymagająca. Każdego ranka budziła mnie o szóstej:
– Marta! Wstawaj! Trzeba iść po mleko i chleb!
Nie miałam dzieciństwa jak inne dziewczynki. Zamiast bawić się na podwórku, pomagałam babci w domu: sprzątałam, gotowałam, prałam ręcznie ubrania w zimnej wodzie. W szkole byłam tą „dziwną”, która zawsze miała stare ubrania i nigdy nie przynosiła drugiego śniadania.
Czasem patrzyłam przez okno na inne dzieci i zastanawiałam się, dlaczego moja mama mnie nie chce. Czy byłam zbyt trudna? Czy zrobiłam coś złego?
Lata mijały. Babcia starzała się coraz szybciej, a ja dorastałam w poczuciu, że muszę być samodzielna. Po maturze poszłam do pracy – najpierw jako sprzątaczka w szkole, potem jako kasjerka w sklepie spożywczym. Babcia zmarła tuż przed moimi dwudziestymi urodzinami. Byłam wtedy zupełnie sama.
Matka pojawiła się na pogrzebie. Stała z boku, ubrana w czarny płaszcz i ciemne okulary. Nie podeszła do mnie ani razu. Po pogrzebie wróciła do swojego życia – tak samo obcego dla mnie jak wtedy, gdy miałam jedenaście lat.
Przez lata próbowałam ułożyć sobie życie na nowo. Wynajęłam małe mieszkanie na Pradze, pracowałam ciężko i powoli zaczęłam wierzyć, że mogę być szczęśliwa bez niej. Poznałam Pawła – cichego, dobrego chłopaka z sąsiedztwa. Zakochaliśmy się w sobie i po dwóch latach zamieszkaliśmy razem.
Wtedy zadzwonił telefon.
– Marta? To ja… mama.
Zamarłam. Jej głos był obcy, szorstki.
– Potrzebuję pomocy. Andrzej mnie zostawił… Nie mam gdzie mieszkać.
Przez kilka dni nie spałam po nocach. Paweł patrzył na mnie z troską:
– Co zamierzasz zrobić?
– Nie wiem…
– To twoja matka.
– Ale czy naprawdę jest? – zapytałam gorzko.
W końcu zgodziłam się spotkać z nią w kawiarni na rogu naszej ulicy. Siedziała przy stoliku, nerwowo mieszając kawę.
– Marta… wiem, że cię zawiodłam – zaczęła cicho.
– Zawiodłaś mnie wiele razy – przerwałam jej ostro.
– Potrzebuję miejsca do życia… Chociaż na jakiś czas.
– Dlaczego mam ci pomóc? Gdzie byłaś przez te wszystkie lata?
– Byłam głupia… Myślałam, że Andrzej to wszystko, czego potrzebuję…
Patrzyłam na nią i widziałam kobietę zmęczoną życiem, ale też kogoś, kto nigdy nie próbował naprawić tego, co zepsuł.
Po kilku dniach przyszła do mojego mieszkania z walizką i tym jednym zdaniem: „Mogę mieszkać w twoim domu ze względu na jeden podstawowy powód: urodziłam cię!”
Poczułam gniew i żal naraz.
– Urodziłaś mnie… Ale czy kiedykolwiek byłaś moją matką?
Paweł stał za mną w milczeniu. Wiedziałam, że czeka na moją decyzję.
– Przepraszam… Nie mogę ci pomóc – powiedziałam cicho i zamknęłam drzwi przed jej twarzą.
Przez całą noc płakałam. Czułam się winna i wolna jednocześnie. Czy miałam prawo odmówić jej pomocy? Czy bycie matką to tylko kwestia biologii?
Czasem patrzę w lustro i widzę w sobie jej rysy twarzy. Zastanawiam się: czy można naprawdę odciąć się od przeszłości? Czy wybaczenie jest możliwe tam, gdzie zabrakło miłości?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?