Listy, których nie miałam przeczytać: Prawda o moim ojcu

— Znowu grzebiesz w tych starych rzeczach? — głos mojej siostry, Marty, rozległ się z korytarza, przerywając ciszę, która od kilku dni panowała w naszym rodzinnym domu po śmierci mamy.

— Muszę to wszystko posegregować. Ktoś musi — odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od stosu ubrań i papierów. Właśnie wtedy natrafiłam na kartonowe pudełko, ukryte głęboko na dnie szafy. Było ciężkie, zakurzone, owinięte sznurkiem. Przez chwilę wahałam się, czy je otworzyć. Coś w środku ścisnęło mi gardło.

Pudełko pachniało starym papierem i czymś jeszcze — może dzieciństwem, może strachem. Otworzyłam je powoli, jakby bała się, że wybuchnie. W środku leżały listy. Setki listów. Wszystkie zaadresowane do mojej mamy, wszystkie od tego samego nadawcy: „Janusz Nowak” — mojego ojca.

Przez całe życie byłam przekonana, że ojciec nas porzucił. Że wyjechał za granicę i nigdy nie wrócił, nie napisał, nie zadzwonił. Mama nigdy nie mówiła o nim źle, ale jej milczenie było głośniejsze niż jakiekolwiek słowa.

Drżącymi rękami wyjęłam pierwszy list. „Kochana Haniu…” — zaczynał się znajomym, choć obcym pismem. Czytałam dalej:

„Nie mogę spać po nocach. Tęsknię za tobą i dziewczynkami. Wiem, że nie chcesz mnie widzieć po tym wszystkim, co się stało, ale błagam — pozwól mi choć raz porozmawiać z Kasią i Martą…”

Zamarłam. Przecież mama zawsze mówiła, że ojciec nas zostawił bez słowa. Że wybrał nowe życie i nigdy nie próbował się z nami skontaktować. A tu… dziesiątki listów. Każdy pełen bólu, tęsknoty i próśb o kontakt.

— Marta! — zawołałam siostrę. Przyszła niechętnie, z rezygnacją na twarzy.

— Co znowu?

— Zobacz to — podałam jej kilka listów. Przez chwilę czytała w milczeniu, potem spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

— To niemożliwe… Mama by nam powiedziała.

— Ale nie powiedziała — wyszeptałam. — Przez całe życie żyłyśmy w kłamstwie.

Wróciłyśmy do czytania listów. Każdy kolejny był jak cios w brzuch. Ojciec pisał o swoim żalu, o tym, jak bardzo żałuje zdrady, o tym, jak próbował wrócić do domu, ale mama nie chciała go widzieć. Pisał o tym, jak przychodził pod nasze okno i patrzył na światło w naszym pokoju. Pisał o prezentach zostawianych pod drzwiami — żadnego nigdy nie dostałyśmy.

W jednym z listów znalazłam zdjęcie — ja i Marta na placu zabaw, a za nami mężczyzna w ciemnym płaszczu. Twarz miał rozmazaną, ale coś w jego sylwetce było znajomego.

— Myślisz, że to on? — spytała Marta cicho.

— Nie wiem… Ale musimy się dowiedzieć.

Przez kolejne dni nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się pytania: Dlaczego mama ukrywała przed nami te listy? Czy naprawdę była tak zraniona? A może bała się czegoś więcej?

Zaczęłam szukać informacji o ojcu. W Internecie znalazłam tylko kilka suchych faktów: Janusz Nowak, lat 62, mieszka w Krakowie. Znalazłam numer telefonu.

Długo zbierałam się na odwagę. W końcu zadzwoniłam.

— Halo? — odezwał się męski głos.

— Dzień dobry… Czy rozmawiam z Januszem Nowakiem?

— Tak… Kto mówi?

— Kasia… Kasia Nowak. Pańska córka.

Po drugiej stronie zapadła długa cisza. Usłyszałam tylko cichy szloch.

— Kasiu… Myślałem, że już nigdy się nie odezwiesz…

Umówiliśmy się na spotkanie w kawiarni przy Rynku Głównym w Krakowie. Bałam się tego spotkania bardziej niż matury czy rozmowy o pracę.

Ojciec był starszy niż go zapamiętałam z dzieciństwa — siwe włosy, zmarszczki wokół oczu. Ale uśmiech miał ten sam.

— Przepraszam cię za wszystko — powiedział od razu. — Próbowałem… Naprawdę próbowałem wrócić do waszego życia.

Opowiedział mi swoją wersję wydarzeń: o zdradzie, której żałował każdego dnia; o tym, jak mama wyrzuciła go z domu i zabroniła kontaktu; o listach, które pisał co tydzień przez lata; o prezentach zostawianych pod drzwiami; o tym, jak przychodził pod szkołę tylko po to, by zobaczyć nas z daleka.

— Twoja mama była dumna i bardzo zraniona — powiedział cicho. — Ale nigdy nie przestałem was kochać.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Marta patrzyła na mnie pytająco.

— To prawda — powiedziałam tylko. — On próbował.

Przez kolejne tygodnie próbowałyśmy poukładać sobie wszystko w głowie. Złość mieszała się ze smutkiem i żalem do mamy. Dlaczego nam to zrobiła? Czy naprawdę lepiej było żyć w kłamstwie?

Pewnego wieczoru znalazłam jeszcze jeden list — tym razem od mamy do ojca. „Nie potrafię ci wybaczyć” — pisała drżącą ręką. „Ale nie chcę też, żeby dziewczynki cierpiały przez twoje błędy. Lepiej będzie, jeśli nigdy ich już nie zobaczysz”.

Czy miała rację? Czy chroniła nas przed bólem? A może przed własnym upokorzeniem?

Zaczęłyśmy spotykać się z ojcem regularnie. Było niezręcznie, czasem bolało bardziej niż dawniej. Ale powoli uczyłyśmy się siebie na nowo.

Marta długo nie mogła mu wybaczyć. Ja też miałam żal — do niego i do mamy. Ale z każdym kolejnym spotkaniem czułam, że coś we mnie pęka i goi się jednocześnie.

Któregoś dnia ojciec przyniósł mi stary zegarek dziadka.

— Chciałem ci go dać na osiemnastkę… Ale wtedy nie mogłem.

Patrzyłam na ten zegarek przez łzy i czułam całą ciężkość straconych lat.

Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko krew i nazwisko. To wybory, które podejmujemy każdego dnia; to prawda i kłamstwa, które budują nasze życie; to przebaczenie, które czasem przychodzi za późno.

Czy można naprawdę wybaczyć przeszłość? Czy lepiej żyć w niewiedzy niż znać bolesną prawdę? Czasem zastanawiam się: ile jeszcze rodzinnych tajemnic czeka na odkrycie w zakurzonych pudełkach naszych domów?