Moja przyjaźń z Ewą okazała się transakcją: czterdzieści lat złudzeń i jeden bolesny koniec
– Naprawdę nie rozumiesz, dlaczego nie chcę już z tobą rozmawiać? – Ewa patrzyła na mnie z chłodnym dystansem, jakbyśmy były sobie zupełnie obce. Stałyśmy na klatce schodowej jej bloku, a echo naszych głosów odbijało się od ścian. W rękach ściskałam prezent dla jej wnuczki, który teraz wydawał się śmiesznie nie na miejscu.
Nie rozumiałam. Przez czterdzieści lat byłyśmy nierozłączne. Poznałyśmy się w biurze rachunkowym na początku lat osiemdziesiątych, kiedy świat był szary, a kawa zbożowa smakowała jak luksus. Razem przeżywałyśmy narodziny dzieci, śluby, pogrzeby rodziców. Ewa była moją druhną, matką chrzestną mojego syna, powierniczką wszystkich sekretów. To z nią spędzałam długie godziny przy kawie, dzieląc się radościami i troskami. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Ostatnie lata były dla mnie trudne. Mąż zachorował na Alzheimera, a ja musiałam zrezygnować z pracy, żeby się nim opiekować. Ewa była wtedy przy mnie – przynajmniej na początku. Przynosiła zakupy, czasem ugotowała obiad, ale coraz częściej słyszałam wymówki: „Nie mogę dziś wpaść, mam wnuki”, „Jestem zmęczona po pracy”. Rozumiałam to – każdy ma swoje życie. Ale kiedy sama zaczęłam odmawiać pomocy, bo po prostu nie miałam już siły, coś się zmieniło.
– Zawsze mogłam na ciebie liczyć – powiedziała pewnego dnia Ewa przez telefon. – Teraz nawet nie odbierasz, kiedy dzwonię.
– Ewo, przepraszam, ale byłam u lekarza z Jankiem. Wiesz, jak jest…
– Wiem, wiem. Teraz wszystko kręci się wokół twojego męża.
Zamurowało mnie. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, że przecież zawsze byłam dla niej – kiedy rozwodziła się z pierwszym mężem, kiedy jej córka miała anoreksję, kiedy zabrakło jej pieniędzy na czynsz. Ale połknęłam słowa. Może rzeczywiście za bardzo się zamknęłam w swoim świecie?
Z czasem nasze rozmowy stawały się coraz rzadsze i bardziej powierzchowne. Ewa zaczęła spotykać się z nową grupą znajomych – sąsiadkami z osiedla, które organizowały wspólne wyjścia do kina i wyjazdy do sanatorium. Ja nie miałam na to czasu ani siły. Czułam się coraz bardziej wykluczona.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie jej córka, Magda:
– Ciociu, mama mówi, że ostatnio nie masz dla niej czasu. Bardzo to przeżywa.
– Magdo, ja… naprawdę robię co mogę. Ale twój wujek jest coraz słabszy.
– Wiem, ciociu. Ale mama czuje się odrzucona.
Po tej rozmowie długo płakałam. Czy naprawdę byłam aż tak samolubna? Czy przez te wszystkie lata nasza przyjaźń polegała tylko na tym, że byłam „do usług”? Przypomniałam sobie wszystkie sytuacje, kiedy Ewa prosiła mnie o pomoc – a ja nigdy nie odmawiałam. Nawet wtedy, gdy sama miałam kłopoty.
W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do niej porozmawiać. To wtedy usłyszałam te słowa na klatce schodowej:
– Naprawdę nie rozumiesz?
– Ewo… przecież zawsze byłyśmy dla siebie…
– Byłyśmy – przerwała mi ostro. – Ale teraz ty tylko bierzesz. Ja też mam swoje życie! Nie mogę być twoją opiekunką.
Zatkało mnie. Przecież to ja opiekowałam się mężem dzień i noc! To ja potrzebowałam wsparcia…
– Przepraszam – wyszeptałam tylko i odwróciłam się na pięcie.
Przez kolejne tygodnie próbowałam do niej dzwonić, pisać smsy – bez skutku. Zablokowała mnie nawet na Facebooku. Widziałam jej zdjęcia z nowymi znajomymi: uśmiechnięta, szczęśliwa, jakby nigdy mnie nie znała.
W domu było coraz ciężej. Mąż tracił kontakt z rzeczywistością, dzieci rzadko wpadały – każdy miał swoje sprawy. Czułam się coraz bardziej samotna i rozżalona. Zaczęłam analizować naszą przyjaźń od początku: czy naprawdę była szczera? Czy może byłam tylko wygodnym wsparciem na trudne czasy?
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka:
– Pani Haniu, widziałam panią Ewę w sklepie z tą nową koleżanką…
– Tak? – zapytałam cicho.
– Wie pani… ona mówiła coś o tym, że „niektóre przyjaźnie kończą się wtedy, gdy przestają być wygodne”.
Zrobiło mi się zimno. Czy naprawdę przez czterdzieści lat byłam dla niej tylko wygodna?
Długo nie mogłam dojść do siebie po tej stracie. Próbowałam rozmawiać o tym z synem:
– Mamo, może po prostu wasza relacja się wypaliła? Ludzie się zmieniają…
Ale ja nie potrafiłam pogodzić się z tym tak łatwo. Dla mnie to była zdrada – nie taka jak w małżeństwie czy rodzinie, ale równie bolesna.
Dziś mąż już nie żyje. Dzieci są daleko, wnuki widuję rzadko. Czasem mijam Ewę na ulicy – odwraca wzrok albo udaje, że mnie nie widzi. Zostały mi wspomnienia i pytania bez odpowiedzi.
Czy naprawdę można aż tak bardzo pomylić się co do drugiego człowieka? Czy przyjaźń to zawsze tylko transakcja wymienna? Może to ja byłam naiwna…