Między dwiema samotnościami: Historia Marii

– Naprawdę myślisz, że możesz tak po prostu wrócić? – zapytałam, patrząc Andrzejowi prosto w oczy. W jego spojrzeniu nie było już tej pewności siebie, którą widziałam przez lata. Stał w progu naszego mieszkania z walizką w ręku, jakby nie wiedział, czy wejść dalej, czy uciec.

Mam pięćdziesiąt lat. Ani stara, ani młoda. Wystarczająco dużo, żeby coś przeżyć, ale też wystarczająco mało, żeby jeszcze coś mieć przed sobą. Przez dwadzieścia siedem lat byłam żoną Andrzeja. Żoną w całym tego słowa znaczeniu: obiad zawsze na czas, koszule wyprasowane, dzieci zadbane, rachunki zapłacone, urodziny teściów zapamiętane. Nigdy nie byłam kobietą, która robi sceny. Nie węszyłam, nie sprawdzałam telefonu, nie zadawałam pytań, których nie chciałby usłyszeć. Może właśnie dlatego nie zauważyłam, kiedy zaczął się oddalać.

Pamiętam ten dzień jak dziś. Siedzieliśmy przy stole w kuchni – ja kroiłam warzywa na zupę, on przeglądał wiadomości na tablecie. Nagle odłożył urządzenie i powiedział: „Musimy porozmawiać”. To były najgorsze trzy słowa w moim życiu. Powiedział mi wtedy o niej – o Magdzie. Młodsza o piętnaście lat, pełna energii i pomysłów. Podobno przy niej znowu poczuł się młody. Patrzyłam na niego i czułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.

Dzieci były już dorosłe. Michał studiował w Warszawie, Ania właśnie zaczęła pracę w Poznaniu. Zostałam sama w naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Przez pierwsze tygodnie nie mogłam spać. Chodziłam po pustych pokojach i zastanawiałam się, co zrobiłam źle. Czy byłam za mało atrakcyjna? Za mało spontaniczna? Może powinnam była częściej mówić „nie”? Próbowałam znaleźć winę w sobie.

Mama powtarzała przez telefon: „Marysiu, musisz być silna”. Ale jak być silną, kiedy całe życie podporządkowało się komuś innemu? Kiedy przez lata własne potrzeby były na ostatnim miejscu? Przyjaciółki radziły: „Wyjedź gdzieś, zmień otoczenie”. Ale ja nie miałam siły nawet wyjść do sklepu.

Minęły miesiące. Powoli zaczęłam się podnosić. Zaczęłam chodzić na spacery do Lasu Kabackiego, zapisałam się na jogę dla początkujących. Zaczęłam czytać książki, na które nigdy nie miałam czasu. Nawet kupiłam sobie nową sukienkę – czerwoną, choć zawsze wybierałam stonowane kolory.

Aż pewnego dnia zadzwonił domofon. „To ja” – usłyszałam głos Andrzeja. Stał pod drzwiami z walizką i miną zbitego psa.

– Magda… – zaczął niepewnie – Magda powiedziała, że nie chce być kurą domową. Że nie będzie gotować ani prać moich koszul.

Patrzyłam na niego i czułam mieszaninę złości i żalu. Przez chwilę chciałam mu powiedzieć: „Wynoś się”, ale coś mnie powstrzymało. Może to była ciekawość? A może zwykła ludzka słabość?

Usiadł przy stole i zaczął opowiadać o swoim nowym życiu. O tym, jak Magda była pełna pasji i energii, ale szybko okazało się, że jej świat to imprezy, podróże i własne ambicje. Nie chciała być żoną w tradycyjnym sensie. Andrzej poczuł się zagubiony – nikt nie czekał na niego z obiadem, nikt nie pytał, czy wszystko w porządku.

– Wiesz… – powiedział cicho – Zrozumiałem, ile dla mnie znaczysz.

Milczałam długo. W głowie miałam tysiące myśli: Czy naprawdę mnie kocha? Czy wraca tylko dlatego, że tamta go odrzuciła? Czy jestem dla niego wygodnym rozwiązaniem?

Wieczorem zadzwoniła Ania:
– Mamo, co się dzieje? Tata do mnie dzwonił… Powiedział, że wraca do domu?
– Tak… – odpowiedziałam niepewnie – Ale jeszcze nie wiem, co z tym zrobić.
– Mamo… Nie pozwól mu tak łatwo wrócić! Pamiętasz, jak płakałaś przez niego?

Miała rację. Przez tyle miesięcy uczyłam się żyć sama. Odkrywałam siebie na nowo. Czy naprawdę chcę wracać do starego życia?

Następnego dnia Andrzej próbował zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Zapytał nawet o obiad:
– Marysiu, może zrobiłabyś dziś tę swoją zupę pomidorową?

Poczułam wściekłość.
– Nie jestem twoją służącą! – wybuchłam – Przez tyle lat robiłam wszystko dla ciebie! A ty… ty po prostu odszedłeś!

Zamilkł. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach strach.

Przez kolejne dni atmosfera była napięta. Andrzej próbował się starać – przynosił kwiaty, sprzątał po sobie naczynia, nawet zaproponował wspólny spacer. Ale ja już nie byłam tą samą kobietą co kiedyś.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.
– Andrzej… – zaczęłam spokojnie – Musisz zrozumieć jedno: jeśli chcesz tu zostać, musisz zaakceptować mnie taką, jaka jestem teraz. Już nie będę tą samą żoną co dawniej.

Patrzył na mnie długo.
– Chcę spróbować… Ale boję się, że już cię straciłem.

Nie odpowiedziałam od razu. Wiedziałam tylko jedno: już nigdy nie pozwolę sobie zapomnieć o sobie samej.

Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć zdradę? Czy można zacząć wszystko od nowa po tylu latach? A może lepiej nauczyć się być szczęśliwą samej ze sobą? Może to właśnie jest najtrudniejsze pytanie dla kobiety w moim wieku.