Po śmierci brata wszystko przypadło jego żonie. A ja zostałam z pudełkiem starych zdjęć i poczuciem, że nie istnieję.

— To wszystko? — zapytałam, patrząc na Anetę, żonę mojego brata, która właśnie zamknęła drzwi do mieszkania Piotra na klucz. W rękach miałam tylko kartonowe pudełko, wypełnione starymi zdjęciami, pocztówkami i kilkoma listami. Aneta nawet nie spojrzała mi w oczy. — Tak, Magda. Tak ustalił Piotr w testamencie. Przykro mi. — Jej głos był chłodny, niemal obojętny. Stałam na klatce schodowej, czując, jak świat usuwa mi się spod nóg.

Piotr był moim starszym bratem. Różniło nas sześć lat, ale od zawsze byliśmy nierozłączni. Mama powtarzała, że jestem jego cieniem, a on moim aniołem stróżem. Kiedy miałam siedem lat i rozbiłam kolano na rowerze, Piotr niósł mnie na barana przez pół osiedla. Gdy tata podnosił głos, Piotr kładł mi rękę na ramieniu i szeptał: „Nie bój się, ja tu jestem”. Nie było dnia, żebyśmy nie rozmawiali — nawet gdy wyjechał na studia do Warszawy, dzwonił codziennie wieczorem.

Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy poznał Anetę. Była piękna, pewna siebie, zawsze wiedziała, czego chce. Na początku ją polubiłam — wydawała się ciepła i otwarta. Ale z czasem zauważyłam, że Piotr coraz rzadziej dzwoni, a nasze spotkania stawały się krótsze i bardziej powierzchowne. „Magda, musisz zrozumieć, mam teraz rodzinę” — tłumaczył mi kiedyś. Bolało mnie to, ale tłumaczyłam sobie, że tak musi być.

Kiedy Piotr zachorował na raka trzustki, świat się zatrzymał. Przez kilka miesięcy żyliśmy w zawieszeniu między nadzieją a rozpaczą. Byłam przy nim codziennie w szpitalu, trzymałam go za rękę podczas chemii, czytałam mu książki i przynosiłam ulubione ciastka z pobliskiej cukierni. Aneta pojawiała się rzadziej — mówiła, że nie może patrzeć na jego cierpienie. Czułam wtedy złość i bezsilność.

Ostatniego dnia Piotr poprosił mnie o rozmowę na osobności. — Magda… — jego głos był słaby, ale spojrzenie miał jasne — …chcę ci podziękować za wszystko. Jesteś moją najlepszą siostrą i przyjaciółką. — Uśmiechnął się lekko. — Ale musisz pamiętać: Aneta zostaje sama. Zadbaj o nią…

Nie wiedziałam wtedy, że te słowa będą dla mnie jak przekleństwo.

Po pogrzebie wszystko potoczyło się błyskawicznie. Testament był jasny: mieszkanie, samochód i oszczędności — wszystko dla Anety. Ja dostałam tylko to pudełko ze zdjęciami i listami. Mama była zbyt załamana, by cokolwiek komentować; tata milczał i patrzył w okno godzinami.

Próbowałam rozmawiać z Anetą. — Może mogłabym czasem przychodzić do mieszkania? Zostawiłam tam kilka rzeczy…
— Lepiej nie — przerwała mi ostro. — To już nie jest twoje miejsce.

Czułam się jak intruz w życiu własnego brata. Wszyscy wokół mówili: „Takie jest życie”, „Piotr chciał dobrze”, „Aneta została sama”. Ale nikt nie pytał mnie o zdanie.

Wieczorami siadałam na podłodze w swoim pokoju i przeglądałam zdjęcia z dzieciństwa: Piotr z uśmiechem od ucha do ucha, ja w jego objęciach na plaży w Jastrzębiej Górze, wspólne święta przy stole w naszym starym mieszkaniu na Pradze. Każde zdjęcie bolało jak zadra pod paznokciem.

Pewnego dnia zadzwoniła mama.
— Magda… Aneta chce sprzedać mieszkanie Piotra.
— Jak to? Przecież to było nasze miejsce…
— Już nie jest nasze — powiedziała cicho mama.

Wtedy coś we mnie pękło. Pojechałam pod blok Piotra i patrzyłam na okna jego mieszkania przez godzinę. Widziałam obce światła za firanką, słyszałam śmiech nowych lokatorów. Poczułam się tak, jakby ktoś wymazał mnie z własnej historii.

Próbowałam rozmawiać z tatą.
— Tato… czy Piotr naprawdę chciał mnie tak zostawić?
Tata spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
— Nie wiem, Magda. Może myślał, że tak będzie lepiej dla wszystkich…

Ale dla mnie nie było lepiej. Czułam się niewidzialna — jakby moje wspomnienia były mniej ważne niż testament i notarialne pieczątki.

Zaczęły się plotki w rodzinie: „Magda chce pieniędzy”, „Zazdrości Anecie”. A ja chciałam tylko jednego — poczuć, że jeszcze coś znaczę dla tej rodziny.

Któregoś wieczoru zadzwoniła do mnie ciotka Basia.
— Magda… wiem, że ci ciężko. Ale musisz żyć dalej.
— Jak mam żyć dalej, kiedy wszystko co kochałam zostało mi odebrane?
— Masz jeszcze nas…
Ale czy naprawdę miałam? Od śmierci Piotra czułam się coraz bardziej samotna.

Zaczęłam pisać listy do brata — takie nigdy niewysłane wiadomości. Pisałam o tym, jak bardzo mi go brakuje, jak bardzo boli mnie obojętność Anety i reszty rodziny. Pisałam o tym pudełku zdjęć — jedynym dowodzie na to, że kiedyś istniałam w jego życiu naprawdę.

Czasem myślę: może powinnam była walczyć o swoje prawa? Może powinnam była głośniej krzyczeć? Ale wtedy przypominam sobie słowa Piotra: „Zadbaj o Anetę”. Czy to znaczyło: zapomnij o sobie?

Dziś siedzę przy kuchennym stole i patrzę na stare fotografie rozłożone przed sobą. Każde zdjęcie to inna historia — historia miłości rodzeństwa, która skończyła się wraz ze śmiercią jednego z nas.

Czy rodzina naprawdę znaczy tyle, ile zostaje zapisane w testamencie? Czy wspomnienia mają jakąkolwiek wartość wobec pieniędzy i rzeczy materialnych? Czasem mam wrażenie, że po śmierci Piotra przestałam istnieć nie tylko dla innych… ale też dla samej siebie.