Zdrada w cieniu codzienności: Jak straciłam siebie, próbując być idealną matką
— Naprawdę uważasz, że to wszystko moja wina? — zapytałam, patrząc na niego przez łzy, które już dawno przestały być gorące. Były zimne, jak śnieg na chodniku w lutym. Stał naprzeciwko mnie w kuchni, tej samej kuchni, w której przez piętnaście lat gotowałam mu obiady, szykowałam śniadania dla dzieci, prasowałam koszule na ważne spotkania. Teraz patrzył na mnie z obcą twarzą, jakbyśmy byli dwojgiem ludzi, którzy nigdy się nie znali.
— Nie mówię, że wszystko — odpowiedział spokojnie Michał. — Ale… od dawna nie było cię dla mnie. Byłaś tylko matką. Dla dzieci jesteś wszystkim, dla mnie… już nie.
Zatkało mnie. Chciałam krzyczeć, wyć, rzucać talerzami. Ale tylko stałam i czułam, jak coś we mnie pęka. Czy naprawdę można zdradzić kogoś i jeszcze obarczyć go winą za własną słabość? Czy naprawdę byłam aż tak ślepa?
Nigdy nie byłam kobietą, która stawia siebie na pierwszym miejscu. Moje życie kręciło się wokół dzieci — od kiedy urodziłam pierwsze, wiedziałam, że to moja rola. Śniadania do szkoły, wywiadówki, zajęcia dodatkowe, zakupy, lekarze. Każdy dzień był zaplanowany co do minuty, a ja czułam dumę, że ogarniam wszystko. Że jestem dla nich opoką.
A on… on był zawsze gdzieś obok. Pracował dużo, czasem wracał późno, czasem w ogóle nie wracał na kolację. Mówił, że jest zmęczony, że musi odpocząć. Ja też byłam zmęczona, ale nikt mnie nie pytał o odpoczynek. Kiedy dzieci były chore — ja czuwałam przy łóżku. Kiedy trzeba było pojechać na konkurs matematyczny do innego miasta — ja pakowałam kanapki i termosy z herbatą.
Pamiętam jedną noc szczególnie wyraźnie. Stałam przy łóżku Kasi, naszej młodszej córki, która miała wysoką gorączkę. Michał spał w drugim pokoju — powiedział, że musi się wyspać przed ważnym spotkaniem. Siedziałam przy niej do rana, a potem jeszcze robiłam śniadanie dla wszystkich i szykowałam się do pracy. Nikt nie zauważył mojego zmęczenia.
Z czasem zaczęliśmy rozmawiać coraz mniej. On zamykał się w swoim świecie — praca, komputer, telefon. Ja w swoim — dzieci, dom, obowiązki. Wieczorami mijaliśmy się w korytarzu jak dwie cienie. Czasem próbowałam zaczynać rozmowę:
— Może pójdziemy gdzieś razem? Do kina?
— Nie mam siły dzisiaj.
Albo:
— Co u ciebie w pracy?
— Nic nowego.
W końcu przestałam pytać.
A potem przyszła ta wiadomość. Znalazłam ją przypadkiem na jego telefonie — nie szukałam niczego złego, chciałam tylko zadzwonić do kolegi z pracy Michała, bo zgubił klucze do samochodu i prosił mnie o pomoc. Wiadomość była krótka: „Tęsknię za tobą. Kiedy znowu się zobaczymy?” Serce mi zamarło.
Nie zrobiłam awantury od razu. Najpierw przez kilka dni chodziłam jak w transie. Próbowałam sobie tłumaczyć: może to tylko flirt? Może nic się nie stało? Ale potem przyszły kolejne wiadomości i już nie mogłam udawać.
Kiedy w końcu skonfrontowałam go z prawdą, nie zaprzeczał długo.
— Tak, spotykam się z kimś — powiedział bez emocji.
— Dlaczego? — zapytałam cicho.
— Bo czuję się samotny — odpowiedział po chwili milczenia.
Samotny? W domu pełnym dzieciaków, hałasu i codziennych spraw? Jak można być samotnym?
Wtedy usłyszałam te słowa: „Za bardzo skupiłaś się na dzieciach. Zapomniałaś o mnie.” Poczułam się tak, jakby ktoś mnie spoliczkował.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy razem jak obcy ludzie. Dzieci niczego nie zauważyły — starałam się być silna dla nich. Ale nocami płakałam w poduszkę i zadawałam sobie pytania: czy naprawdę mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była częściej wychodzić z nim do kina? Zostawiać dzieci z babcią i udawać, że jestem beztroską dziewczyną?
Moja mama mówiła zawsze: „Rodzina jest najważniejsza.” Ale nikt nie mówił mi nigdy, jak pogodzić bycie matką z byciem kobietą i żoną. Nikt nie ostrzegał mnie przed tym, że można zatracić siebie w codzienności.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole kuchennym. Michał spojrzał na mnie inaczej niż zwykle — jakby pierwszy raz od lat widział we mnie człowieka.
— Przepraszam — powiedział cicho. — Nie powinienem był cię zdradzić. Ale nie wiem już nawet, czy potrafimy być razem.
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam tysiące myśli: o dzieciach, o wspólnych latach, o tym wszystkim, co nas łączyło i dzieliło.
— Może powinniśmy spróbować terapii? — zaproponowałam niepewnie.
— Nie wiem… Może to już za późno — odpowiedział smutno.
Dziś mieszkamy osobno. Dzieci są ze mną przez większość czasu. Michał widuje je w weekendy. Staram się być silna dla nich — ale czasem czuję się pusta w środku. Zastanawiam się: czy gdybym była inną kobietą, bardziej egoistyczną, mniej oddaną matką — czy on by mnie wtedy nie zdradził?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: kim jestem bez roli żony i matki? Czy potrafię jeszcze być szczęśliwa sama ze sobą? Czy naprawdę można mieć wszystko naraz?
Może ktoś z was zna odpowiedź na te pytania…