Zdradził mnie, a potem powiedział, że to moja wina. Historia kobiety, która poświęciła wszystko dla rodziny

– To twoja wina, Magda. Gdybyś nie była taka zapatrzona w dzieci, może bym nie musiał szukać gdzie indziej.

Słowa Piotra dźwięczały mi w uszach jak wyrok. Stał przede mną w kuchni, z rękami skrzyżowanymi na piersi, jakby bronił się przede mną, a nie przed własnym sumieniem. Właśnie przyznał się do zdrady – po miesiącach podejrzeń, cichych łez i nieprzespanych nocy. A potem… potem zrzucił winę na mnie.

Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. W głowie miałam tylko jedno pytanie: jak to możliwe? Przecież wszystko robiłam dla nas. Dla niego, dla dzieci – dla tej rodziny, którą budowaliśmy przez piętnaście lat.

– Za bardzo skupiłaś się na dzieciach – powtórzył, jakby to była oczywista prawda. – Ja też istnieję, Magda. Potrzebowałem ciebie.

Chciałam krzyczeć. Chciałam rzucić w niego talerzem, który właśnie wyciągałam ze zmywarki. Ale zamiast tego poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach. Nie miałam siły walczyć. Nie tego wieczoru.

Zawsze byłam tą silną. Tą, która ogarnia wszystko: śniadania do szkoły dla Jasia i Zosi, wywiadówki, zajęcia dodatkowe, zakupy, lekarzy, sprzątanie, pranie, gotowanie. Piotr pracował dużo – wracał późno, zmęczony, często zły. Ale przecież robił to dla nas, prawda? Tak sobie tłumaczyłam jego dystans, jego wieczne niezadowolenie.

Nie zauważyłam, kiedy przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Kiedy ostatni raz usiedliśmy razem przy stole bez dzieci i telefonów? Kiedy ostatni raz spojrzał na mnie tak, jak wtedy, gdy się poznaliśmy na studiach w Krakowie?

– To nie jest takie proste – powiedziałam cicho. – Myślisz, że ja tego chciałam? Że chciałam być tylko matką?

Piotr wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Ale ja się czułem samotny.

Samotny? Ja też byłam samotna! Tylko że ja nie szukałam pocieszenia w ramionach innej osoby. Ja tłumiłam swój ból w codziennych obowiązkach.

Następne dni były jak życie pod wodą. Dzieci niczego nie zauważyły – jeszcze. Ja funkcjonowałam mechanicznie: śniadania, szkoła, praca w urzędzie gminy, zakupy, obiad, lekcje z Jasiem, bajka z Zosią przed snem. Piotr spał na kanapie w salonie. Unikaliśmy się.

Wieczorami płakałam do poduszki. Przeglądałam nasze stare zdjęcia: ślub w kościele Mariackim, pierwsze wakacje nad Bałtykiem, narodziny Jasia i Zosi. Gdzie się podziała tamta Magda? Dziewczyna z błyskiem w oku i marzeniami?

Moja mama zadzwoniła po tygodniu.

– Coś się dzieje? – zapytała od razu. – Słyszę po głosie.

Nie chciałam jej martwić. Ale pękłam.

– Piotr mnie zdradził – wyszeptałam.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– O Boże…

Mama przyjechała następnego dnia z ciastem i zupą pomidorową. Usiadłyśmy w kuchni.

– Magda… – zaczęła ostrożnie. – Co zamierzasz?

Nie wiedziałam. Chciałam tylko przestać czuć ten ból.

– Może powinniście porozmawiać? Dla dzieci…

Dla dzieci. Wszystko zawsze dla dzieci.

Wieczorem usiadłam z Piotrem przy stole. Dzieci już spały.

– Co teraz? – zapytałam bez siły.

Piotr spuścił wzrok.

– Nie wiem… Przepraszam cię, Magda. Naprawdę… To się już skończyło.

– Ale ja nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – powiedziałam szczerze.

Milczeliśmy długo.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Piotr próbował się starać: przynosił kwiaty, pomagał dzieciom z lekcjami, gotował obiady w weekendy. Ale ja nie umiałam mu zaufać. Każdy jego uśmiech wydawał mi się fałszywy.

Zaczęłam chodzić na terapię indywidualną do pani Ewy w poradni rodzinnej na osiedlu. Po raz pierwszy od lat mówiłam o sobie – o tym, czego mi brakuje, czego się boję, czego pragnę. Pani Ewa pytała:

– Kim jest Magda poza byciem matką i żoną?

Nie umiałam odpowiedzieć.

Dzieci zaczęły coś przeczuwać. Zosia zapytała pewnego dnia:

– Mamusiu, czemu tata śpi na kanapie?

Serce mi pękło.

– Tata jest trochę chory – skłamałam. – Musi odpocząć.

Ale wiedziałam, że długo tak nie pociągniemy.

W pracy koleżanka zaprosiła mnie na kawę po godzinach.

– Musisz trochę pomyśleć o sobie – powiedziała Basia. – Zasługujesz na coś więcej niż wieczne poświęcenie.

Po raz pierwszy od lat poszłam do fryzjera i kupiłam sobie nową sukienkę. Poczułam się dziwnie… ale dobrze.

Pewnego wieczoru usiadłam z Piotrem jeszcze raz.

– Chcę spróbować terapii małżeńskiej – powiedziałam stanowczo. – Ale jeśli to ma mieć sens… musisz być szczery i gotowy do pracy nad sobą.

Piotr skinął głową. Widziałam łzy w jego oczach pierwszy raz od lat.

Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Może uda nam się odbudować zaufanie – a może nie. Ale wiem jedno: już nigdy nie zapomnę o sobie.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy naprawdę można kochać kogoś tak bardzo, żeby zapomnieć o sobie? I czy warto?