Uwięziona między ojcem a bratem: Dom, którego nikt nie chce, a ja muszę odejść
– Nie rozumiesz, tato! Ja nie chcę tu mieszkać! – głos mojego brata, Michała, odbijał się echem od starych ścian domu w podwarszawskiej wsi. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Ojciec patrzył na niego spod krzaczastych brwi, z uporem godnym kogoś, kto całe życie walczył o ten dom.
– To jest nasz dom! – odpowiedział ojciec, a jego głos był twardy jak kamień. – Tu się wychowałeś, tu masz wszystko, co trzeba.
Michał przewrócił oczami i wyszedł trzaskając drzwiami. Zostałam sama z ojcem. Czułam, jak narasta we mnie bezsilność. Od miesięcy próbowałam pogodzić ich obu, ale każda rozmowa kończyła się awanturą.
Mój mąż, Tomek, czekał na mnie w naszym dwupokojowym mieszkaniu na Ursynowie. Ostatnio coraz częściej mówił o przeprowadzce – „bo przecież tata ma dom, po co płacić za wynajem?”. Ale ja wiedziałam, że to nie jest takie proste. Ojciec nie chciał sprzedać domu ani go wynająć. Michał nie chciał z nim mieszkać. A ja… miałam być tą, która wszystko rozwiąże.
Pamiętam dzień, kiedy mama zmarła. Ojciec zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Dom stał się dla niego twierdzą – miejscem, którego nie odda za żadne skarby. Michał wyprowadził się do Warszawy zaraz po studiach i od tamtej pory wracał tylko na święta. Ja zostałam najdłużej – czułam się odpowiedzialna za ojca. Ale kiedy poznałam Tomka i zamieszkaliśmy razem, miałam nadzieję, że wreszcie będę mogła żyć własnym życiem.
Teraz wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Michał zadzwonił do mnie wieczorem:
– Słuchaj, musimy coś zrobić z tym domem. Tata nie może tam być sam. Ja nie dam rady z nim mieszkać, przecież on mnie doprowadza do szału! – mówił roztrzęsionym głosem.
– A co ja mam zrobić? – zapytałam bezradnie.
– Może ty się tam wprowadzisz z Tomkiem? Przynajmniej tata nie będzie sam.
Zamilkłam. Przecież to oznaczało wyprowadzkę z naszego mieszkania, porzucenie pracy w centrum miasta i codzienne dojazdy przez półtorej godziny w jedną stronę. Tomek miałby jeszcze dalej do pracy. Ale czy mogłam zostawić ojca samego?
Kilka dni później spotkaliśmy się wszyscy u ojca. Atmosfera była gęsta jak śmietana.
– Nie sprzedam domu! – powtórzył ojciec po raz setny.
– Ale tato, ty jesteś sam! – próbowałam tłumaczyć spokojnie. – Może lepiej byłoby zamienić dom na dwa mniejsze mieszkania?
– Nie! Tu jest mój dom!
Michał tylko wzruszył ramionami i spojrzał na mnie z wyrzutem:
– No to chyba wy musicie się tu wprowadzić…
Tomek milczał przez całą rozmowę. Dopiero wieczorem powiedział mi cicho:
– Kochanie, ja rozumiem twojego tatę, ale to nie jest nasze miejsce. Ja nie chcę żyć na wsi. Ty też nie chcesz.
Miał rację. Ale czy mogłam postawić siebie ponad rodzinę? Przez kolejne tygodnie żyliśmy w zawieszeniu. Ojciec dzwonił codziennie – czasem pytał o zdrowie, czasem narzekał na samotność. Michał coraz rzadziej odbierał telefony od niego i ode mnie.
W pracy byłam rozkojarzona. Szefowa zapytała mnie któregoś dnia:
– Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną.
Chciałam jej powiedzieć prawdę: że jestem rozdarta między lojalnością wobec ojca a własnym szczęściem; że czuję się winna za każdą decyzję; że boję się przyszłości.
Pewnego wieczoru wróciłam do mieszkania i zobaczyłam Tomka siedzącego przy stole z głową w dłoniach.
– Musimy podjąć decyzję – powiedział bez ogródek. – Nie możemy tak dłużej żyć.
Usiadłam naprzeciwko niego i rozpłakałam się pierwszy raz od miesięcy.
– Boję się… Boję się, że jeśli zostawię tatę samego, już nigdy mi tego nie wybaczy. Boję się też, że jeśli się tam przeprowadzimy, stracimy siebie nawzajem.
Tomek objął mnie i długo milczeliśmy.
Następnego dnia pojechałam do ojca sama. Siedział na werandzie i patrzył w dal.
– Tato… – zaczęłam niepewnie. – Ja nie mogę się tu przeprowadzić. Mam swoje życie, pracę…
Ojciec spojrzał na mnie z bólem w oczach.
– Wszyscy mnie zostawiacie…
Zacisnęłam pięści ze złości i bezsilności.
– To nie tak! My cię kochamy! Ale nie możesz nas zmuszać do życia według twoich zasad!
Wyszedł do ogrodu bez słowa. Patrzyłam za nim i czułam się jak najgorsza córka na świecie.
Wieczorem zadzwonił Michał:
– I co? Pogadałaś z nim?
– Tak… Ale nic się nie zmieniło.
– Może trzeba poczekać…
Ale ile można czekać? Ile można żyć w zawieszeniu?
Minęły kolejne tygodnie. Ojciec coraz częściej chorował, Michał coraz rzadziej przyjeżdżał. Ja czułam się coraz bardziej winna i coraz bardziej samotna w tym wszystkim.
Któregoś dnia zadzwoniła sąsiadka:
– Pani Aniu, pana ojciec przewrócił się w ogrodzie…
Serce mi stanęło. Pojechałam tam natychmiast. Ojciec leżał na łóżku, blady i słaby.
– Przepraszam… – wyszeptał cicho. – Nie chciałem was obciążać…
Poczułam łzy pod powiekami.
– Tato… My chcemy ci pomóc. Ale musisz nam pozwolić żyć po swojemu.
Nie odpowiedział. Tylko ścisnął moją dłoń.
Dziś mieszkamy dalej na Ursynowie. Ojciec zgodził się na opiekunkę i czasem przyjeżdża do nas na weekendy. Michał nadal unika rozmów o domu.
Czasem patrzę na stare zdjęcia rodzinne i zastanawiam się: czy można być dobrą córką i jednocześnie mieć własne życie? Czy zawsze musimy wybierać między sobą a rodziną? Co wy byście zrobili na moim miejscu?