Oddałam wszystko dzieciom, a teraz słyszę, że się wtrącam – historia Marii z Krakowa

– Mamo, naprawdę nie musisz się wtrącać! – głos mojej córki, Agaty, rozbrzmiał w kuchni jak trzask pękającego szkła. Stałam przy zlewie, myjąc naczynia po niedzielnym obiedzie, który przygotowywałam od rana. W powietrzu unosił się jeszcze zapach pieczonego kurczaka i świeżego chleba, ale atmosfera była ciężka jak burzowe chmury nad Wisłą.

Zamarłam z talerzem w dłoni. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i wyjść. Ale przecież nie tak mnie wychowano. Zawsze byłam tą, która godzi, tłumaczy, dba o wszystkich. Odkąd pamiętam, moje życie kręciło się wokół rodziny. Najpierw rodzice, potem mąż – Andrzej – i dzieci: Agata i Tomek. Kiedy urodził się Tomek, zrezygnowałam z pracy w bibliotece. Andrzej zarabiał dobrze jako inżynier budowlany, więc uznaliśmy, że dzieci bardziej potrzebują matki w domu niż dodatkowych pieniędzy. Nie żałowałam tej decyzji. Przynajmniej tak mi się wydawało przez wiele lat.

Byłam na każde ich skinienie. Kanapki do szkoły, wyprasowane koszule na egzaminy, ciepła herbata po powrocie z zimowego spaceru. Gdy Agata miała ospę, nie spałam przez trzy noce z rzędu. Kiedy Tomek złamał nogę na rowerze, siedziałam przy nim w szpitalu, czytając mu bajki do snu. Andrzej był obecny, ale zawsze trochę obok – praca pochłaniała go bez reszty.

Dzieci dorosły szybciej, niż się spodziewałam. Agata wyjechała na studia do Warszawy, potem wróciła do Krakowa z narzeczonym, Pawłem. Tomek został w mieście, znalazł pracę w banku i wynajął mieszkanie z kolegą. Zostałam sama z Andrzejem w naszym trzypokojowym mieszkaniu na Ruczaju. Cisza była ogłuszająca.

Zaczęłam dzwonić do dzieci częściej niż powinnam. Pytałam, czy nie potrzebują obiadu na wynos, czy mają czyste koszule, czy nie są przeziębieni. Czasem wpadałam bez zapowiedzi – tylko na chwilkę! – żeby zostawić im słoik ogórków albo świeże ciasto drożdżowe. Myślałam, że robię dobrze.

Aż do dzisiejszego popołudnia.

– Przecież tylko chciałam pomóc – powiedziałam cicho, patrząc na Agatę przez łzy.

– Wiem, mamo – westchnęła ciężko. – Ale my już jesteśmy dorośli. Chcemy sami decydować o swoim życiu.

Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć: „A kto cię nauczył gotować? Kto siedział przy tobie nocami, kiedy miałaś gorączkę? Kto rezygnował ze swoich marzeń dla twojego dobra?” Ale nie powiedziałam nic. Tylko skinęłam głową i wróciłam do zmywania.

Wieczorem usiadłam w fotelu pod oknem i patrzyłam na światła miasta. Andrzej oglądał telewizję w drugim pokoju. Od dawna rozmawialiśmy tylko o pogodzie albo rachunkach za prąd. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.

Przypomniałam sobie czasy, kiedy byłam młoda i miałam swoje plany. Chciałam studiować polonistykę, pisać książki dla dzieci. Ale wtedy poznałam Andrzeja – był przystojny, ambitny, obiecywał wspólne życie pełne przygód. Szybko zaszłam w ciążę z Agatą i wszystko potoczyło się jak lawina. Najpierw dziecko, potem drugie, kredyt na mieszkanie… Moje marzenia schowałam głęboko do szuflady.

Czasem myślę, że gdybym wtedy postawiła na swoim… Ale przecież nie żałuję! Kocham swoje dzieci najbardziej na świecie. Tylko dlaczego teraz czuję się taka zbędna?

Kilka dni później Tomek zadzwonił wieczorem.

– Mamo, możesz jutro podjechać? Zostawiłem u ciebie ważne dokumenty.

Serce mi zabiło mocniej. Oczywiście! Przygotowałam mu też kanapki i termos herbaty – tak na wszelki wypadek.

Kiedy przyszedł rano, spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem:

– Wiesz, mamo… Paweł mówił ostatnio Agacie, że trochę za bardzo się o nas martwisz.

Zamarłam.

– Ale ja wiem, że to dlatego, że nas kochasz – dodał szybko. – Po prostu… może spróbuj trochę odpuścić? Daj nam czasem popełnić własne błędy.

Patrzyłam na niego długo. Był już dorosłym mężczyzną – broda, okulary, garnitur… A ja wciąż widziałam w nim chłopca z rozbitym kolanem.

Po jego wyjściu długo siedziałam przy stole. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz zrobiłam coś tylko dla siebie. Poszłam do łazienki i spojrzałam w lustro – zmarszczki wokół oczu, siwe włosy przy skroniach. Kim jestem bez roli matki?

Wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zofia.

– Mario, idziemy jutro na spacer po Plantach? Dawno nie rozmawiałyśmy.

Zgodziłam się bez namysłu. Może czas zacząć żyć trochę dla siebie? Może jeszcze nie jest za późno?

Czasem zastanawiam się: czy można być zbyt dobrą matką? Czy oddając wszystko rodzinie nie tracimy siebie? A może to właśnie jest cena miłości? Co wy o tym myślicie?