Moja córka ma 38 lat, jest samotna i pragnie dziecka. Czy powinnam ją wspierać, czy chronić przed rozczarowaniem?
— Mamo, nie wiem już, co robić… — głos Ani był cichy, niemal szeptany, ale w tej ciszy krył się cały jej ból. Siedziała skulona przy oknie w moim salonie, z kubkiem zimnej już kawy w dłoniach. Za oknem powoli budził się nowy dzień, a ja czułam, jakby świat zatrzymał się w miejscu.
— Aniu, kochanie… — usiadłam obok niej i delikatnie dotknęłam jej ramienia. — Powiedz mi, co się stało.
Spojrzała na mnie oczami pełnymi łez. — Wczoraj na weselu… patrzyłam na Olę i Michała. Wszyscy byli tacy szczęśliwi. A ja… Ja mam 38 lat, mamo. Jestem sama. I tak bardzo chcę mieć dziecko. Ale boję się, że już nigdy nie będę miała rodziny.
Zamarłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież zawsze powtarzałam Ani, że ma czas, że najważniejsze to być szczęśliwą. Ale czy naprawdę miała jeszcze czas? Czy ja sama wierzyłam w te słowa?
— Aniu… — zaczęłam ostrożnie. — Przecież masz dobrą pracę, przyjaciół…
— To nie to samo! — przerwała mi gwałtownie. — Wszyscy wokół mają dzieci, rodziny. Nawet Ola, młodsza ode mnie o dziesięć lat! A ja? W pracy jestem szefową działu, ale po powrocie do domu czeka na mnie tylko cisza. Chciałabym mieć kogoś, kto powie do mnie „mamo”.
W tej chwili poczułam się bezradna jak nigdy dotąd. Przypomniałam sobie własną młodość — ślub z Jankiem tuż po studiach, narodziny Ani… Wtedy wszystko wydawało się takie proste. Ale świat się zmienił. Dziś kobiety mają inne priorytety, inne możliwości — i inne lęki.
— A może jeszcze spotkasz kogoś? — zaproponowałam niepewnie.
Ania pokręciła głową. — Próbowałam randkować przez aplikacje. To koszmar, mamo. Faceci w moim wieku szukają młodszych albo są po rozwodach i nie chcą zaczynać od nowa. A ja nie chcę być czyjąś „opcją awaryjną”.
Zamilkłyśmy na chwilę. W powietrzu wisiała niewypowiedziana prośba o zrozumienie.
— Myślałaś o adopcji? — zapytałam ostrożnie.
— Tak… Ale sama nie wiem, czy dam radę być samotną matką. I czy to w ogóle możliwe? Wiesz, ile jest formalności? Poza tym… babcia zawsze mówiła, że dziecko powinno mieć ojca.
Westchnęłam ciężko. Babcia… Moja mama była kobietą starej daty. Dla niej rodzina to był święty trójkąt: ojciec, matka i dzieci. Ale czy dziś to jeszcze obowiązuje?
— Aniu, jeśli naprawdę tego pragniesz… będę cię wspierać. Zawsze.
Uśmiechnęła się przez łzy i przytuliła mnie mocno.
Przez kolejne dni temat wracał jak bumerang. Ania dzwoniła do mnie niemal codziennie: „Mamo, a może in vitro? Mamo, a może inseminacja? Mamo, a może po prostu wyjadę za granicę i tam spróbuję?”
Zaczęłam czytać artykuły w internecie, rozmawiać z koleżankami z pracy. Okazało się, że coraz więcej kobiet decyduje się na samotne macierzyństwo — czasem z wyboru, czasem z konieczności.
Ale nie wszyscy byli tak wyrozumiali jak ja. Kiedy powiedziałam o planach Ani mojej siostrze Grażynie, ta wybuchła śmiechem:
— Zwariowałaś? Samotna matka po czterdziestce? Kto jej pomoże? Ty? Przecież sama ledwo dajesz radę!
Zabolało mnie to bardziej, niż chciałam przyznać. Grażyna zawsze była pragmatyczna do bólu. Ale czy miała rację?
Wkrótce potem Ania przyjechała do mnie na weekend. Wieczorem usiadłyśmy w kuchni przy herbacie.
— Mamo… boję się. Boję się być sama do końca życia. Ale jeszcze bardziej boję się żałować, że nie spróbowałam.
Patrzyłam na nią i widziałam w niej małą dziewczynkę, która kiedyś tuliła się do mnie po koszmarze sennym. Teraz była dorosłą kobietą — silną i zagubioną jednocześnie.
— Aniu… życie jest nieprzewidywalne. Może warto zaryzykować?
Przez chwilę milczałyśmy.
— A jeśli mi się nie uda? Jeśli zostanę sama z dzieckiem i nikt mi nie pomoże?
— Zawsze będziesz miała mnie — odpowiedziałam cicho.
W kolejnych tygodniach Ania zaczęła działać: umówiła się na wizytę u lekarza, zaczęła zbierać dokumenty potrzebne do adopcji i rozważać różne opcje leczenia niepłodności. Każda decyzja była okupiona łzami i wątpliwościami.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie zapłakana:
— Mamo… lekarz powiedział, że mam bardzo małe szanse na ciążę naturalną. Może in vitro… Ale to kosztuje fortunę!
Zacisnęłam pięści ze złości na los i system zdrowotny.
— Aniu, znajdziemy sposób. Może pożyczka? Może zbiórka?
— A jeśli ludzie będą gadać?
— Ludzie zawsze gadają — odpowiedziałam stanowczo.
W końcu Ania zdecydowała się na inseminację nasieniem dawcy. Przeszła przez wszystkie badania, formalności i… niestety pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem.
Była załamana.
— Może to znak, że nie powinnam być matką? — płakała przez telefon.
— Nie mów tak! — próbowałam ją pocieszyć. — Czasem trzeba spróbować kilka razy.
Dziś minął miesiąc od tamtej rozmowy. Ania nadal walczy o swoje marzenie — i choć nie wiem, jaki będzie finał tej historii, jedno wiem na pewno: jestem z niej dumna jak nigdy dotąd.
Czasem patrzę na nią i myślę: czy dobrze zrobiłam, wspierając ją w tej walce? Czy samotne macierzyństwo to naprawdę droga do szczęścia? A może powinnam ją chronić przed rozczarowaniem?
Czy każda kobieta ma prawo do własnego szczęścia — nawet jeśli oznacza to samotną walkę z przeciwnościami losu?