Mam 30 lat i wciąż mieszkam z rodzicami. Czy to naprawdę powód do wstydu?
– Marta, ile jeszcze zamierzasz siedzieć w tym domu? – głos mamy przebił się przez cienką ścianę mojego pokoju. Słyszałam, jak stuka garnkami w kuchni, jakby chciała podkreślić każde słowo.
Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą. Była niedziela, a ja znów czułam się jak nastolatka, która nie odrobiła lekcji. Tylko że miałam już trzydzieści lat i od dwóch lat byłam zakochana po uszy w Bartku. Pracowaliśmy razem w agencji reklamowej na Mokotowie. On był grafikiem, ja copywriterką. Poznaliśmy się przy projekcie dla dużej firmy farmaceutycznej – on zaprojektował logo, ja wymyśliłam hasło. Od tamtej pory byliśmy nierozłączni.
Ale mama nie mogła tego zaakceptować. Dla niej Bartek był „niepoważny”. Bo miał tatuaże, bo nie skończył studiów, bo – i to był jej koronny argument – też mieszkał z rodzicami.
– Marta, nie rozumiesz? – Mama weszła do pokoju bez pukania. – Jak ty wyglądasz w oczach ludzi? Trzydziestka na karku, a ty nawet nie masz własnego mieszkania! I jeszcze chcesz wyjść za chłopaka, który nawet nie potrafi się usamodzielnić?
– Mamo, przecież wiesz, jak jest – odpowiedziałam cicho. – Ceny mieszkań są kosmiczne. Oszczędzamy z Bartkiem, ale to nie takie proste…
– Wszyscy jakoś sobie radzą! – przerwała mi. – Ja w twoim wieku miałam już ciebie i własne M2 na Ursynowie!
Zacisnęłam zęby. Ile razy można słuchać tej samej historii? Że kiedyś było inaczej, łatwiej, lepiej…
Tata siedział w salonie i udawał, że czyta gazetę. Wiedziałam, że słyszy każdą naszą kłótnię, ale nigdy się nie wtrącał. Może bał się mamy? A może po prostu miał już dość.
Wieczorem zadzwonił Bartek.
– Jak tam? – zapytał cicho.
– Jak zwykle… – westchnęłam. – Mama znów zaczęła o mieszkaniu. I o tym, że nie powinnam za ciebie wychodzić.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Moja też dziś zaczęła – odezwał się w końcu Bartek. – Że jestem za stary na mieszkanie z nimi. Że powinienem się ogarnąć.
Zaśmiałam się przez łzy.
– Może powinniśmy zamieszkać razem pod mostem? Przynajmniej nikt by nam nie marudził.
Bartek też się zaśmiał, ale słyszałam w jego głosie smutek.
Następnego dnia w pracy próbowałam skupić się na nowym projekcie, ale myśli ciągle wracały do domu. Do mamy i jej wiecznych pretensji. Do taty, który coraz częściej wychodził na długie spacery z psem, byle tylko nie słuchać naszych kłótni.
Po południu Bartek przyszedł do mojego biurka.
– Chodź na chwilę – szepnął.
Wyszliśmy na balkon. Było zimno, ale przynajmniej mogliśmy pogadać bez świadków.
– Marta… – zaczął niepewnie. – Może powinniśmy coś zmienić? Wynająć coś razem? Choćby kawalerkę na obrzeżach…
Popatrzyłam na niego bezradnie.
– Wiesz, ile to kosztuje? Nawet kawalerka to minimum trzy tysiące miesięcznie… A gdzie reszta wydatków?
Bartek spuścił głowę.
– Ale ile jeszcze będziemy tak żyć? Ja już mam dość tych docinków…
Poczułam łzy pod powiekami. Wiedziałam, że ma rację. Ale bałam się tego kroku. Bałam się rozczarować rodziców, bałam się porażki.
Wieczorem znów wybuchła awantura.
– Marta, ja cię nie poznaję! – krzyczała mama. – Zawsze byłaś rozsądna! A teraz chcesz rzucić wszystko dla chłopaka bez przyszłości?
– Mamo! – wybuchłam. – Bartek ma pracę! Zarabia! To nie jest żaden nieudacznik!
– Ale nie ma mieszkania! Ani wykształcenia! Co ty z nim będziesz miała?
Tata podszedł do nas i położył mi rękę na ramieniu.
– Może dajcie jej spokój… – powiedział cicho.
Mama spojrzała na niego z wyrzutem.
– Ty zawsze ją rozpieszczałeś! Dlatego teraz jest taka niezdecydowana!
Wybiegłam z domu i długo chodziłam po osiedlu. W końcu zadzwoniłam do Bartka.
– Chcę spróbować – powiedziałam drżącym głosem. – Wynajmijmy coś razem. Choćby na próbę.
Bartek był szczęśliwy jak dziecko. Następnego dnia zaczęliśmy szukać ogłoszeń. Znaleźliśmy małą kawalerkę na Targówku. Stara kamienica, ale przynajmniej mieliśmy własny kąt.
Przeprowadzka była dramatem. Mama płakała, tata milczał. Pakowałam rzeczy w pośpiechu, żeby nie słyszeć jej wyrzutów.
Pierwsze tygodnie były trudne. Brakowało pieniędzy, czasem kłóciliśmy się o drobiazgi. Ale czułam się wolna jak nigdy wcześniej.
Mama długo się do mnie nie odzywała. Dopiero po dwóch miesiącach zadzwoniła:
– Jak sobie radzicie?
– Dobrze, mamo – odpowiedziałam spokojnie. – Naprawdę dobrze.
Z czasem zaczęła mnie odwiedzać. Zawsze przynosiła coś do jedzenia i narzekała na ciasnotę kawalerki, ale widziałam w jej oczach ulgę.
Dziś wiem jedno: dorosłość to nie tylko własne mieszkanie czy ślub z „idealnym” kandydatem. To odwaga do podejmowania decyzji i ponoszenia ich konsekwencji.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę powinniśmy się wstydzić tego, że żyjemy inaczej niż nasi rodzice? A może to oni powinni nauczyć się akceptować nasze wybory?