Wanna na środku ulicy – historia jednej nocy, która zmieniła wszystko

– Ty chyba żartujesz, Bartek! – krzyknęła Magda, patrząc na mnie z niedowierzaniem. – Wanna? Na ulicy? O tej porze?

Stałem na środku naszej osiedlowej uliczki, trzymając w rękach starą, emaliowaną wannę, którą jeszcze rano znalazłem w piwnicy po babci. Obok mnie stał Kuba, z szerokim uśmiechem i butelką prosecco w dłoni. W powietrzu unosił się zapach letniego deszczu i świeżo skoszonej trawy. Było już po północy, a światło latarni rzucało długie cienie na mokry asfalt.

– Magda, no weź! – przekonywał Kuba. – Przecież to będzie hit! Kto jeszcze wpadłby na taki pomysł? Wanna pełna piany, prosecco, muzyka… To jest życie!

Magda spojrzała na mnie z wyrzutem, ale widziałem, że jej usta drżą od śmiechu. Zawsze była tą rozsądną w naszej paczce – ja byłem od szalonych pomysłów, Kuba od organizacji, a ona od gaszenia pożarów. Ale tej nocy coś się zmieniło. Może to przez to, że wszyscy mieliśmy już dość codzienności – pracy, rodzinnych kłótni, wiecznego braku pieniędzy i marzeń odkładanych na później.

– Dobra – westchnęła w końcu Magda. – Ale jak ktoś zadzwoni po policję, to udaję, że was nie znam.

Zaczęliśmy napełniać wannę wodą z ogrodowego węża. Pianę zrobił Kuba – przyniósł cały zapas płynu do kąpieli od swojej mamy. W tle grało stare radio z piosenkami Lady Pank i Kultu. Przechodnie patrzyli na nas z niedowierzaniem, niektórzy się uśmiechali, inni kręcili głowami. Ale nam było wszystko jedno.

– Bartek! – usłyszałem nagle znajomy głos. To był mój ojciec. Stał na chodniku, ubrany w szlafrok i kapcie. – Co ty wyprawiasz?!

Zamarłem. Wiedziałem, że tata nie zrozumie. Odkąd mama odeszła dwa lata temu, wszystko było inne. Tata zamknął się w sobie, a ja próbowałem udawać, że nic się nie zmieniło. Ale tej nocy nie chciałem już udawać.

– Tato… Po prostu się bawimy – odpowiedziałem cicho.

– Bawicie się? Na ulicy? W wannie? – jego głos był coraz bardziej zirytowany. – Co ludzie powiedzą? Sąsiedzi już patrzą!

Kuba próbował rozładować atmosferę:
– Panie Andrzeju, może pan do nas dołączy? Jest miejsce!

Ojciec spojrzał na niego jak na wariata.

– Bartek, wracaj do domu. Natychmiast.

Poczułem w sobie bunt. Zawsze byłem tym grzecznym synem, który robił wszystko jak należy. Ale tej nocy nie chciałem być już tylko czyimś synem.

– Nie wrócę. Chcę być tu z przyjaciółmi. Chcę choć raz zrobić coś głupiego.

Ojciec odwrócił się bez słowa i wrócił do domu. Poczułem ukłucie żalu, ale Magda objęła mnie ramieniem.

– Daj mu czas – szepnęła. – On też kiedyś był młody.

Wskoczyliśmy do wanny. Woda była lodowata, ale śmialiśmy się jak dzieci. Pianę mieliśmy we włosach i na twarzach, a prosecco lało się strumieniami. Przez chwilę czułem się wolny – jakby wszystkie problemy zniknęły.

Nagle usłyszeliśmy syrenę policyjną. Zamarliśmy.

– No to mamy przechlapane – mruknął Kuba.

Policjant wysiadł z radiowozu i podszedł do nas powoli.
– Co tu się dzieje?

Magda przejęła inicjatywę:
– Przepraszamy, panie władzo… To taki spontaniczny wieczór kawalerski… Znaczy… wieczór wolności!

Policjant spojrzał na nas z powagą, ale po chwili uśmiechnął się pod nosem.
– Macie dziesięć minut na sprzątnięcie tego cyrku. I żeby mi tu więcej takich pomysłów nie było!

Odetchnęliśmy z ulgą. Zaczęliśmy szybko sprzątać pianę i wodę z ulicy. Kiedy wanna wróciła na miejsce pod blokiem, usiedliśmy na krawężniku i patrzyliśmy w rozgwieżdżone niebo.

– Bartek… – odezwała się cicho Magda. – Czemu tak bardzo chciałeś to zrobić?

Zastanowiłem się chwilę.
– Bo mam już dość życia według cudzych zasad. Chcę poczuć, że żyję naprawdę. Nawet jeśli to tylko wanna na ulicy.

Kuba pokiwał głową.
– Może właśnie o to chodzi w dorosłości? Żeby czasem pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa?

Wróciłem do domu nad ranem. Ojciec siedział w kuchni przy herbacie.
– Przepraszam, tato – powiedziałem cicho.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Ja też przepraszam. Po prostu… boję się o ciebie.

Usiadłem naprzeciwko niego i przez chwilę milczeliśmy razem.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba zrobić coś szalonego, żeby przypomnieć sobie, kim naprawdę jesteśmy. Może właśnie takie noce zostają z nami najdłużej?

A wy? Kiedy ostatni raz pozwoliliście sobie na prawdziwą beztroskę?