Czwartkowe spotkanie rodzinne: Decyzja, która podzieliła nas na zawsze
– Nie wierzę, że naprawdę to rozważacie! – wykrzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Siedzieliśmy przy dużym, dębowym stole w salonie rodziców, a atmosfera była gęsta jak nigdy dotąd. Mama patrzyła na mnie z niepokojem, tata nerwowo bębnił palcami o blat, a moja młodsza siostra Hania – zawsze ta spokojniejsza – zaciskała usta, jakby bała się, że jeśli się odezwie, coś pęknie na zawsze.
Od tygodni wiedzieliśmy, że ten dzień nadejdzie. Po śmierci babci Zosi dom w podwarszawskiej wsi stał się kością niezgody. Każdy z nas miał inne wspomnienia związane z tym miejscem: dla mnie to był azyl dzieciństwa, dla Hani – miejsce letnich przygód, dla rodziców – ciężar odpowiedzialności i wspomnień. Ale nikt nie spodziewał się, że decyzja o jego przyszłości wywoła taką burzę.
– To nie jest takie proste, Marto – powiedział tata, próbując zachować spokój. – Dom wymaga remontu, pieniędzy…
– Ale to nasz dom! – przerwałam mu. – Babcia chciała, żebyśmy go zachowali. Sama mi to mówiła!
Hania spuściła wzrok. Wiedziałam, że ona też czuje się rozdarta. Z jednej strony kochała to miejsce, z drugiej – miała już swoje życie w Krakowie i nie wyobrażała sobie powrotu na wieś.
– Może powinniśmy go sprzedać i podzielić się pieniędzmi? – zaproponowała cicho.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść i trzasnąć drzwiami. Ale wiedziałam, że jeśli teraz odpuszczę, już nigdy nie będę mogła spojrzeć sobie w oczy.
– Nie rozumiesz? To nie chodzi o pieniądze! – głos mi się załamał. – To jedyne miejsce, gdzie naprawdę czułam się bezpieczna. Gdzie byliśmy rodziną…
Mama wstała i podeszła do mnie. Dotknęła mojej ręki delikatnie.
– Kochanie… My też to czujemy. Ale życie to nie tylko wspomnienia. Musimy myśleć praktycznie.
Wiedziałam, że mają rację. Dom babci był stary, dach przeciekał, ogrzewanie ledwo działało. Ale przecież można było go wyremontować! Mogliśmy zrobić to razem…
– A może… – zaczęłam niepewnie – mogłabym tam zamieszkać? Wezmę kredyt na remont, będę spłacać waszą część…
Tata spojrzał na mnie zaskoczony.
– Sama? Przecież masz pracę w Warszawie…
– Dojazdy nie są problemem. Zresztą… Może właśnie tego potrzebuję?
Hania popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Naprawdę chcesz rzucić wszystko dla tego domu?
– Nie rzucam wszystkiego. Chcę tylko zachować coś, co nas łączyło…
Zapadła cisza. Każdy z nas walczył ze swoimi myślami. W końcu mama westchnęła ciężko.
– Musimy to przemyśleć. Nie chcemy cię skrzywdzić, Marto. Ale musimy być sprawiedliwi wobec wszystkich.
Wyszłam na taras, żeby zaczerpnąć powietrza. Noc była cicha, tylko gdzieś w oddali szczekał pies sąsiadów. Przypomniałam sobie letnie wieczory u babci: zapach lipy, śmiech dzieciaków biegających po ogrodzie, jej ciepłe dłonie głaszczące mnie po włosach.
Nagle poczułam obecność Hani obok siebie.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Wiem, jak bardzo ci zależy…
– Tobie chyba mniej? – zapytałam ostrożnie.
Wzruszyła ramionami.
– Mam inne życie. Ale rozumiem cię. Po prostu boję się, że ten dom nas podzieli.
Spojrzałam na nią uważnie.
– Może już nas podzielił…
Wróciłyśmy do środka. Rodzice siedzieli w milczeniu. Tata pierwszy zabrał głos:
– Dajmy sobie tydzień na przemyślenie wszystkiego. Potem podejmiemy decyzję razem.
Zgodziłyśmy się niechętnie. Wiedziałam jednak, że przez ten tydzień nic się nie zmieni – każdy z nas będzie walczył ze swoimi demonami i żalem.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. W pracy byłam rozkojarzona, każda rozmowa kończyła się myślą o domu babci. Pisałam do Hani długie wiadomości, próbując ją przekonać do mojego pomysłu. Ona odpowiadała krótko: „Musimy być sprawiedliwe”.
W końcu nadszedł kolejny czwartek. Spotkaliśmy się ponownie przy tym samym stole. Rodzice wyglądali na zmęczonych i starszych niż zwykle.
– Podjęliśmy decyzję – powiedział tata powoli. – Sprzedamy dom i podzielimy pieniądze równo między was.
Poczułam, jak świat mi się wali. Chciałam krzyczeć, błagać ich o zmianę zdania, ale wiedziałam, że to nic nie da.
– Przepraszam – wyszeptałam tylko i wybiegłam z domu.
Na przystanku autobusowym płakałam jak dziecko. Czułam się zdradzona przez własną rodzinę i przez życie. Czy naprawdę wszystko musi sprowadzać się do pieniędzy? Czy wspomnienia nie mają już żadnej wartości?
Dziś mijają dwa miesiące od tamtego dnia. Dom babci stoi pusty i czeka na nowego właściciela. Ja wciąż nie potrafię pogodzić się z tą decyzją.
Czasem zastanawiam się: czy można być rodziną bez wspólnego domu? Czy dom to tylko mury i dach – czy może coś więcej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?