Mąż wycofał się z przeprowadzki w ostatniej chwili i został z teściową. Tak poradziłam sobie z emocjami
– Naprawdę to mówisz? – mój głos drżał, gdy patrzyłam na Grzegorza stojącego w progu naszego mieszkania. Kartony już stały pod ścianą, Aria spała w swoim łóżeczku, a ja miałam wrażenie, że zaraz się uduszę od napięcia. – Nie mogę teraz jechać, muszę zostać z mamą – powiedział cicho, unikając mojego wzroku. – Ona… ona źle się czuje.
W jednej chwili wszystko się rozsypało. Przez ostatnie tygodnie planowaliśmy przeprowadzkę do Wrocławia. Nowa praca dla mnie, lepsza szkoła dla Arii, świeży start po latach życia w ciasnym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Grzegorz zapewniał, że to dobry pomysł. Ale teraz stał przede mną i mówił, że zostaje. Z mamą. Z teściową, która zawsze była obecna – czasem aż za bardzo.
– A co ze mną? Co z nami? – zapytałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.
– Musisz pojechać sama – odpowiedział, a jego głos był pusty jak echo w pustym pokoju.
Nie pamiętam, jak spakowałam ostatnie rzeczy. Pamiętam tylko twarz Arii, gdy rano tłumaczyłam jej, że tata zostaje z babcią, a my jedziemy do nowego domu. Miała tylko sześć lat, ale jej oczy były poważne i smutne.
Przez pierwsze tygodnie we Wrocławiu czułam się jak cień samej siebie. Praca w nowym biurze była wyzwaniem, Aria tęskniła za ojcem i często płakała wieczorami. Dzwoniłam do Grzegorza codziennie, ale rozmowy były coraz krótsze. Zawsze był zajęty – a to mama źle się czuła, a to musiał coś załatwić.
Teściowa, pani Halina, dzwoniła do mnie częściej niż on. – Dziecko, Grzesiu nie może cię zostawić samej na długo. On tu jest potrzebny – powtarzała mi przez telefon. Czułam w jej głosie nutę satysfakcji. Przypomniałam sobie wszystkie te razy, kiedy przynosiła nam obiady bez pytania albo zostawała z Arią dłużej niż prosiłam. Zawsze była obecna – jak cień, który nie pozwalał nam być rodziną tylko we troje.
Pewnego wieczoru zadzwoniłam do Grzegorza i powiedziałam: – Musimy porozmawiać. Tak dalej być nie może.
– Nie dramatyzuj, Marto – westchnął. – Mama naprawdę mnie potrzebuje.
– A ja? A Aria? – zapytałam ostro.
– Ty sobie radzisz.
To zdanie bolało mnie najbardziej. „Ty sobie radzisz” – jakby bycie silną było moim obowiązkiem, a on mógł po prostu się wycofać.
W pracy zaczęłam spędzać coraz więcej czasu. Szefowa zauważyła moją determinację i zaproponowała mi prowadzenie ważnego projektu. To była szansa na awans i lepsze pieniądze. Ale każda decyzja była podszyta goryczą – bo nie miałam z kim jej dzielić.
Aria zamknęła się w sobie. Przestała rozmawiać o tacie, rysowała tylko smutne obrazki: dom bez okien, dziewczynka stojąca sama na placu zabaw. Zaczęłam chodzić z nią do psychologa dziecięcego. Ja też zapisałam się na terapię.
Pewnego dnia dostałam wiadomość od Grzegorza: „Mama jest w szpitalu. Nie wiem, kiedy wrócę do pracy”. Zadzwoniłam natychmiast.
– Może przyjedziecie do nas? Tu też są dobrzy lekarze – zaproponowałam.
– Nie mogę zostawić mamy samej – odpowiedział chłodno.
– Ale zostawiłeś nas – wyrzuciłam mu przez łzy.
Wtedy zrozumiałam: on już wybrał. Nie mnie, nie naszą córkę – tylko swoją matkę i wygodę życia pod jej skrzydłami.
Zaczęłam układać życie na nowo. Znalazłam wsparcie u sąsiadki, pani Ewy, która sama wychowywała syna po rozwodzie. Zaprosiła mnie na kawę i wysłuchała bez oceniania.
– Mężczyźni czasem nie dorastają do bycia ojcem i mężem – powiedziała cicho.
Z czasem przestałam czekać na telefon od Grzegorza. Skupiłam się na sobie i Arii. Zaczęłyśmy chodzić na basen, jeździłyśmy rowerami po parku Szczytnickim. Małe rzeczy zaczęły dawać mi radość.
Po kilku miesiącach Grzegorz przyjechał do Wrocławia „na chwilę”. Przyniósł Arii zabawkę i próbował rozmawiać ze mną jakby nic się nie stało.
– Może wrócicie do Warszawy? Mama już lepiej się czuje – zaproponował.
Popatrzyłam na niego spokojnie.
– My tu mamy dom – odpowiedziałam stanowczo.
Wrócił do Warszawy sam. Po tej rozmowie przestał dzwonić prawie całkiem.
Dziś wiem, że przeszłam przez piekło samotności i zdrady emocjonalnej. Ale też odkryłam w sobie siłę, o której nie miałam pojęcia. Aria znów się śmieje, ja mam przyjaciół i poczucie własnej wartości.
Czasem pytam siebie: czy naprawdę można odbudować życie po takim rozczarowaniu? Czy wy też musieliście wybierać między rodziną a własnym szczęściem?