Niechciana cisza: Historia Małego Eryka i pieśni, która rozświetliła mrok szpitalnej sali

— Mamo, czy dzisiaj znowu będzie bolało? — zapytałem cicho, patrząc na białe kafelki podłogi. Moja mama, pani Agnieszka, usiadła na brzegu szpitalnego łóżka i pogłaskała mnie po głowie. Jej oczy były czerwone od płaczu, choć próbowała się uśmiechać. W sali pachniało lekarstwami i czymś jeszcze — czymś, co przypominało mi zimną herbatę i strach.

Od tygodnia leżałem w szpitalu dziecięcym w Warszawie. Miałem ostre zapalenie żołądka i jelit. Każdego dnia pielęgniarki wbijały mi igły w rękę, a lekarze zadawali pytania, których nie rozumiałem. Tata przychodził rzadko — mówił, że musi pracować. Ale ja słyszałem, jak kłócą się z mamą przez telefon. Myśleli, że nie słyszę, ale ściany w szpitalu są cienkie jak papier.

— Eryk, musisz być dzielny — powtarzała mama. — Jesteś moim małym bohaterem.

Ale ja nie czułem się bohaterem. Czułem się samotny i przestraszony. Inne dzieci miały odwiedziny, dostawały balony i zabawki. Ja miałem tylko swoją ulubioną piosenkę — „Kolorowe sny” zespołu Majka Jeżowska. Mama puszczała mi ją na telefonie, kiedy było naprawdę źle.

Pewnego popołudnia, gdy kroplówka kapała miarowo, a za oknem padał deszcz, usłyszałem podniesione głosy na korytarzu. To byli moi rodzice. Tata krzyczał:

— Agnieszka, nie możesz tu być cały czas! Ja też chcę mieć syna!

— To przyjdź i z nim posiedź! — odpowiedziała mama drżącym głosem.

Zacisnąłem pięści pod kołdrą. Nie chciałem być powodem ich kłótni. Chciałem tylko wrócić do domu, do swojego pokoju i pluszowego misia.

Wieczorem mama przyniosła mi ciepłe kakao w kubku z Kubusiem Puchatkiem. Usiadła obok mnie i zaczęła cicho śpiewać:

„Kolorowe sny, kiedy jesteś przy mnie…”

Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie, że jestem na łące pełnej kwiatów. Że nie ma igieł, nie ma bólu, nie ma kłótni rodziców. Tylko ja i muzyka.

Następnego dnia pielęgniarka Basia przyniosła mi kolorowe kredki i blok rysunkowy.

— Narysujesz coś dla mamy? — zapytała z uśmiechem.

Pokiwałem głową i zacząłem rysować wielkie słońce nad domem. Mama patrzyła na mnie z dumą, ale widziałem w jej oczach zmęczenie.

Wieczorem tata przyszedł sam. Usiadł na krześle i długo milczał. W końcu powiedział:

— Przepraszam, synku. Tata jest czasem głupi. Bardzo cię kocham.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Chciałem tylko, żeby byli razem, żeby się nie kłócili.

Kiedy zostałem sam, poczułem nagle ogromną potrzebę śpiewania. Włączyłem „Kolorowe sny” na telefonie mamy i zacząłem tańczyć na łóżku — mimo kroplówki i bólu brzucha. Śpiewałem głośno:

„Kolorowe sny… kiedy jesteś przy mnie…”

Mama wróciła do sali i zobaczyła mnie tańczącego. Zamiast mnie zganić, zaczęła klaskać do rytmu. Pielęgniarki zajrzały przez drzwi i też się uśmiechały.

Wtedy ktoś nagrał filmik telefonem. Następnego dnia pielęgniarka Basia pokazała mi go na swoim smartfonie.

— Zobacz, Eryk! Jesteś gwiazdą internetu! — zaśmiała się.

Nie rozumiałem do końca, co to znaczy być „gwiazdą internetu”, ale widziałem pod filmikiem setki serduszek i komentarzy: „Mały wojownik!”, „Jesteś dzielny!”, „Trzymaj się!”

Poczułem się ważny. Po raz pierwszy od dawna poczułem, że nie jestem sam.

Tego wieczoru tata przyszedł razem z mamą. Usiadł obok niej na łóżku i objął ją ramieniem. Patrzyli na mnie razem — bez kłótni, bez łez.

— Jesteśmy z ciebie dumni — powiedzieli jednocześnie.

Zasnęłam tego wieczoru spokojnie jak nigdy dotąd.

Dziś już wiem: nawet w najciemniejszej sali szpitalnej można znaleźć światło — czasem wystarczy jedna piosenka i trochę odwagi.

Czy to możliwe, że czasem dzieci muszą przypominać dorosłym o tym, co naprawdę ważne? Czy muzyka może naprawdę uleczyć serce? Co wy o tym myślicie?