„Odchodzę” – powiedziała żona spokojnie. „Ona nie pozwoli nam żyć w spokoju”. Historia o matce, synu i żonie, których życie rozdziera toksyczna relacja.

– Gdzie znalazłeś tę niemiłą dziewczynę? – głos mamy przeszył ciszę jak nóż. Siedzieliśmy przy stole w moim rodzinnym mieszkaniu na Pradze, a ja czułem, jak pot spływa mi po plecach. Ewelina, moja żona, zbladła, odłożyła widelec i spojrzała na mnie błagalnie.

– Mamo, proszę cię… – zacząłem, ale ona już wstała i wyszła do kuchni, trzaskając drzwiami.

To był pierwszy wspólny obiad po naszym ślubie. Myślałem, że mama się postara, że spróbuje zaakceptować Ewelinę. Ale od początku czułem napięcie – jej spojrzenia, zaciśnięte usta, ironiczne komentarze o „nowoczesnych pannach”.

Kiedy wróciliśmy do domu, Ewelina płakała. – Nie dam rady tak żyć, Dawid. Twoja matka mnie nienawidzi. – Przytuliłem ją, próbując tłumaczyć mamę: że jest samotna od śmierci taty, że zawsze była wymagająca. Ale Ewelina tylko pokręciła głową.

Z czasem było coraz gorzej. Mama dzwoniła codziennie, czasem po kilka razy. Pytała, co jadłem na obiad, czy Ewelina umie gotować rosół, czy nie jest za chuda. Kiedy przyjeżdżaliśmy w odwiedziny, zawsze znajdowała powód do krytyki: „Ewelina, znowu masz te spodnie? Dawniej kobiety dbały o wygląd”.

Pewnego wieczoru wróciłem z pracy i zastałem Ewelinę siedzącą na podłodze w łazience. Trzymała telefon i płakała.

– Dzwoniła znowu? – zapytałem cicho.

– Powiedziała, że jestem dla ciebie karą za grzechy młodości…

Zacisnąłem pięści. Chciałem zadzwonić do mamy i nakrzyczeć na nią, ale wiedziałem, że to nic nie da. Próbowałem rozmawiać z nią spokojnie:

– Mamo, proszę cię, daj nam trochę przestrzeni. Ewelina jest moją żoną.

– Twoją żoną, ale moją synową! – krzyczała przez telefon. – Nie pozwolę, żeby jakaś obca kobieta zabrała mi syna!

Zaczęliśmy się kłócić z Eweliną coraz częściej. O wszystko: o to, czy powinniśmy jechać do mamy na święta; o to, czy odbierać jej telefony; o to, czy mówić jej prawdę o naszych planach na przyszłość.

W pracy byłem rozkojarzony. Szef zwrócił mi uwagę: – Dawid, co się z tobą dzieje? Zawsze byłeś taki poukładany.

Nie wiedziałem już, kim jestem. Synem czy mężem? Każda decyzja bolała. Kiedy wybierałem mamę – Ewelina zamykała się w sobie. Kiedy stawałem po stronie żony – mama płakała przez telefon i mówiła, że jestem niewdzięczny.

Pewnego dnia Ewelina powiedziała spokojnie:

– Odchodzę.

Patrzyłem na nią w osłupieniu.

– Co ty mówisz?

– Ona nie pozwoli nam żyć w spokoju. Próbowałam wszystkiego. Rozmawiałam z tobą, z nią… Ale ona nie chce mnie zaakceptować. Nie chcę być tą złą. Kocham cię, ale nie mogę tak żyć.

Wyszedłem wtedy na balkon i patrzyłem na szare dachy Warszawy. Czułem się jak dziecko rozdzierane przez dwie dorosłe kobiety.

Następnego dnia zadzwoniłem do mamy.

– Mamo… Ewelina się wyprowadziła.

Zapadła cisza.

– Widzisz? Mówiłam ci! Ona nigdy cię nie kochała!

– Mamo…

Ale nie miałem już siły tłumaczyć czegokolwiek.

Przez kolejne tygodnie żyłem jak automat. Praca-dom-praca. Wieczorami patrzyłem na puste miejsce po Ewelinie i zastanawiałem się: czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy powinienem był postawić mamie granice wcześniej? Czy można być dobrym synem i dobrym mężem jednocześnie?

Po kilku miesiącach spotkałem Ewelinę przypadkiem w kawiarni na Mokotowie. Była spokojna, uśmiechnięta. Rozmawialiśmy długo – o tym, jak bardzo ją bolało moje niezdecydowanie, jak bardzo chciała być częścią mojej rodziny.

– Wiesz – powiedziała na koniec – czasem trzeba wybrać siebie. Nawet jeśli to boli.

Dziś mieszkam sam. Mama dzwoni rzadziej – chyba zrozumiała coś po swojemu. Ja wciąż uczę się stawiać granice.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można kochać dwie osoby naraz i nie stracić samego siebie? Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między rodziną a miłością?