Nie jeszcze jeden pokój dla mojej teściowej: Dom, który rozdzielił rodzinę
— Nie, nie i jeszcze raz nie! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając filiżankę z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Przede mną stał mój mąż, Tomek, z miną zbitego psa. — Nie rozumiesz? To jest nasz dom! Nasz pierwszy wspólny dom!
Tomek spuścił wzrok. — Ale mama nie ma dokąd pójść, Aniu. Tata odszedł, mieszkanie jest za duże i za drogie na jedną osobę. Obiecałem jej, że się nią zajmiemy.
Wtedy weszła ona — teściowa, pani Halina. Zawsze wchodziła bez pukania, jakby już była u siebie. — Aniu, kochanie, nie przesadzaj. Przecież ja nie będę wam przeszkadzać. Tylko jeden pokój, może ten na górze? I będę gotować obiady, żebyś miała mniej na głowie.
Zacisnęłam zęby. W głowie miałam obraz naszego wymarzonego domu: jasny salon z dużymi oknami, ogród pełen lawendy i ten jeden pokój na górze — mój azyl, miejsce na książki i ciszę. Wiedziałam jednak, że jeśli Halina się tu wprowadzi, nic już nie będzie moje.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Po latach wynajmowania kawalerek i mieszkania z rodzicami Tomka w bloku na Ursynowie, w końcu mogliśmy sobie pozwolić na własny dom pod Warszawą. Byliśmy tacy szczęśliwi! Każdy weekend spędzaliśmy na oglądaniu ogłoszeń, planowaniu kuchni, wybieraniu płytek i farb. Marzyłam o tym miejscu od dziecka.
Ale już podczas parapetówki Halina zaczęła rzucać aluzje: — O, ile tu miejsca! A ten pokój na górze taki słoneczny…
Tomek tylko się uśmiechał. Ja udawałam, że nie słyszę. Ale potem zaczęły się telefony: — Aniu, a czy mogłabym zostawić u was kilka rzeczy? A może bym się przeniosła do was na jakiś czas?
Próbowałam rozmawiać z Tomkiem. — To nasz dom. Chcę mieć tu spokój. Chcę mieć miejsce tylko dla siebie.
On zawsze odpowiadał: — Ale to moja mama. Nie możemy jej zostawić samej.
Zaczęłam czuć się jak intruz we własnym życiu. Halina coraz częściej wpadała bez zapowiedzi, przynosiła słoiki z ogórkami i ciasta, które potem krytykowała: — Za słodkie, Aniu. Ja bym zrobiła inaczej.
Pewnego wieczoru usiadłam z Tomkiem przy stole.
— Musimy ustalić granice. Jeśli twoja mama się tu wprowadzi, ja… ja nie wiem, czy dam radę.
Tomek spojrzał na mnie z wyrzutem:
— Myślałem, że jesteśmy rodziną.
— Jesteśmy! Ale ja też jestem twoją rodziną! Czy moje potrzeby są mniej ważne?
Cisza. W tej ciszy usłyszałam wszystko.
Następnego dnia Halina przyszła z walizką.
— No to jestem! — powiedziała radośnie. — Tomek mówił, że mogę już się rozgościć.
Poczułam się zdradzona. Mój dom przestał być moim domem. Każdy dzień był walką o prywatność: Halina komentowała moje ubrania („Oj, Aniu, taka ładna dziewczyna, a tak się ubiera!”), moje gotowanie („Znowu makaron? Tomek zawsze lubił schabowego!”), nawet to, jak spędzam czas („Nie lepiej by było posprzątać ogród zamiast czytać?”).
Zaczęłam unikać własnego domu. Zostawałam dłużej w pracy, spotykałam się z koleżankami po godzinach. Tomek tego nie rozumiał:
— Co się z tobą dzieje? Przecież mama chce dobrze!
— Chce dobrze dla siebie! A co ze mną?
W końcu wybuchłam. W środku nocy spakowałam torbę i pojechałam do mojej siostry do Pruszkowa. Płakałam całą drogę.
— Anka, musisz walczyć o siebie — powiedziała mi siostra przy śniadaniu. — Albo postawisz granice teraz, albo nigdy nie będziesz szczęśliwa.
Po tygodniu wróciłam do domu. Halina siedziała w salonie i oglądała seriale. Tomek był w pracy.
— Aniu… — zaczęła teściowa.
— Proszę pani, musimy porozmawiać — przerwałam jej stanowczo pierwszy raz w życiu.
Opowiedziałam jej wszystko: o moich marzeniach, o tym jak czuję się niewidzialna we własnym domu, o tym jak bardzo potrzebuję przestrzeni tylko dla siebie.
Halina długo milczała.
— Myślałam… myślałam, że robię dobrze — powiedziała cicho.
Wieczorem Tomek wrócił do domu.
— Musimy coś zmienić — powiedziałam mu bez łez i bez krzyku. — Albo znajdziemy rozwiązanie dla wszystkich, albo… ja nie dam rady tu zostać.
Po długich rozmowach Halina zgodziła się poszukać małego mieszkania niedaleko nas. Pomogliśmy jej znaleźć kawalerkę trzy ulice dalej. Było ciężko — przez kilka tygodni panowała między nami chłodna atmosfera. Ale powoli zaczęliśmy odbudowywać nasze życie.
Czasem patrzę na ten pokój na górze i myślę o tym wszystkim, co mogło się wydarzyć inaczej. Czy naprawdę można pogodzić własne szczęście z oczekiwaniami rodziny? Czy miłość wystarczy, by przetrwać takie burze?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?