Ser przyjaciółki mamy, czyli jak ciocia Hania zmieniła nasze życie

– Znowu ona?! – wysyczał tata, kiedy usłyszał dźwięk domofonu. Wszyscy wiedzieliśmy, co to oznacza: ciocia Hania, przyjaciółka mamy, znowu przyszła na ser. Zawsze przynosiła ze sobą ser – twaróg, oscypek, czasem nawet camembert, choć mówiła, że śmierdzi jak skarpeta po maratonie. Ale to nie ser był problemem. Problemem była ona sama.

Nikt dokładnie nie pamiętał, skąd się wzięła ciocia Hania. Mama mówiła, że znają się „od zawsze”, ale nigdy nie widziałam ich wspólnych zdjęć z młodości. Tata żartował, że Hania to agent tajnego rządu, wmanewrowany w społeczeństwo dla eksperymentów. Dziadek był przekonany, że to piąty jeździec Apokalipsy, wyrzucony z grupy za zbytnią gorliwość. Nawet mama czasem patrzyła na nią z takim zmęczeniem, jakby żałowała tej znajomości.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy Hania została u nas na noc. Byłam wtedy w podstawówce. Obudziłam się w środku nocy i zobaczyłam ją w kuchni – siedziała przy stole, jadła ser i płakała. Myślałam wtedy, że dorośli mają swoje sekrety i nie powinnam się wtrącać. Ale z czasem te sekrety zaczęły wyciekać na powierzchnię.

– Wiesz, twoja mama była kiedyś zupełnie inna – powiedziała mi kiedyś Hania, kiedy pomagałam jej kroić ser na kanapki. – Miała marzenia. Chciała wyjechać do Paryża i malować obrazy.

Patrzyłam na mamę, która w tym czasie prasowała koszule tacie i myślałam: czy naprawdę można tak bardzo się zmienić?

Z czasem Hania zaczęła pojawiać się coraz częściej. Zawsze miała dla mnie czekoladę albo nową książkę. Mama śmiała się z jej żartów, tata przewracał oczami i wychodził do garażu „posprawdzać coś przy samochodzie”. Dziadek zamykał się w swoim pokoju i słuchał radia Maryja tak głośno, że słychać było aż na klatce schodowej.

Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Był piątek, mama wróciła z pracy później niż zwykle. W kuchni siedziała już Hania z ogromnym kawałkiem sera pleśniowego.

– Musimy pogadać – powiedziała do mamy takim tonem, że nawet ja poczułam ciarki na plecach.

Zamknęły się w pokoju na godzinę. Siedziałam pod drzwiami i słyszałam tylko urywki rozmowy:

– …nie możesz tak dłużej… – mówiła Hania.
– …to nie takie proste… – odpowiadała mama.
– …on cię nie rozumie!
– …mam dziecko!

Wyszły obie czerwone na twarzach. Mama miała łzy w oczach, Hania wyglądała na wściekłą. Tata wrócił akurat wtedy z pracy i od razu wyczuł napięcie.

– Co tu się dzieje? – zapytał podejrzliwie.

– Nic – odpowiedziała mama zbyt szybko.

Od tamtej pory atmosfera w domu była jak rozgrzane powietrze przed burzą. Mama coraz częściej wychodziła z Hanią „na spacer” albo „do kina”. Tata zaczął pić piwo wieczorami i coraz mniej mówił. Ja czułam się jak niewidzialna – nikt nie pytał mnie o szkołę, nikt nie zauważał moich ocen.

Aż pewnego dnia wszystko pękło. To był zwykły wtorek. Wracałam ze szkoły i zobaczyłam mamę pakującą walizkę.

– Co robisz? – zapytałam przerażona.

Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Muszę wyjechać na jakiś czas – powiedziała cicho. – Z Hanią jedziemy do Zakopanego. Muszę odpocząć.

Tata wszedł do pokoju i zobaczył walizkę.

– Naprawdę? – zapytał tylko. W jego głosie było tyle bólu, że aż mnie ścisnęło w gardle.

Mama nie odpowiedziała. Wyszła z mieszkania razem z Hanią, zostawiając mnie i tatę samych.

Przez pierwsze dni chodziliśmy po domu jak duchy. Tata próbował gotować, ale przypalał wszystko oprócz herbaty. Dziadek przestał słuchać radia Maryja i zaczął przeklinać pod nosem na „te baby”. Ja płakałam po nocach i pisałam listy do mamy, których nigdy nie wysłałam.

Po dwóch tygodniach mama wróciła. Była opalona i uśmiechnięta jak nigdy wcześniej. Przyniosła mi oscypka i nową książkę od Hani.

– Przepraszam – powiedziała tylko i przytuliła mnie mocno.

Tata patrzył na nią długo, potem wyszedł z domu i wrócił dopiero nad ranem.

Od tego czasu nic już nie było takie samo. Mama zaczęła malować obrazy w salonie, tata coraz częściej nocował u kolegi „na rybach”. Hania pojawiała się rzadziej, ale zawsze zostawiała po sobie zapach sera i dziwną pustkę.

Czasem zastanawiam się, czy to wszystko przez Hanię, czy może przez to, że dorośli boją się mówić prawdę nawet sobie nawzajem. Czy jedna osoba może naprawdę rozbić rodzinę? A może to tylko pretekst do zmian, których wszyscy się baliśmy?