Kiedy los rozdziera marzenia: Historia Marty i Daniela, których miłość została wystawiona na najcięższą próbę

– Marta, musisz natychmiast przyjechać do szpitala. To Daniel… – głos w słuchawce był obcy, zimny, jakby nie pasował do mojego świata. W jednej chwili wszystko się zatrzymało. Stałam w kuchni, trzymając kubek z herbatą, a moje ręce zaczęły drżeć tak mocno, że gorący napój wylał się na blat. Nie pamiętam, jak znalazłam się na korytarzu, jak zbiegałam po schodach, jak biegłam przez deszcz do samochodu. Pamiętam tylko ten dźwięk – sygnał telefonu, który rozdarł moją codzienność na strzępy.

Daniel był moim wszystkim. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – on studiował architekturę, ja psychologię. Był cichy, zamyślony, miał w sobie coś z artysty i dziecka jednocześnie. Zawsze powtarzał, że życie to budowanie mostów – między ludźmi, marzeniami, przeszłością i przyszłością. Przez siedem lat budowaliśmy nasz własny most: wspólne mieszkanie na Podgórzu, plany o dziecku, niedzielne obiady u jego mamy w Nowej Hucie. Myślałam, że nic nie jest w stanie tego zburzyć.

W szpitalu czekała na mnie jego siostra, Agata. Miała zapłakane oczy i drżała na całym ciele. – Marta… on miał wypadek samochodowy. Jest nieprzytomny. Lekarze nie wiedzą, czy się obudzi – powiedziała przez łzy. Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Przez następne dni żyłam jak w transie: szpitalne korytarze, zapach środków dezynfekujących, ciche rozmowy lekarzy za drzwiami. Każdego dnia siadałam przy jego łóżku i szeptałam mu do ucha nasze wspólne wspomnienia – o pierwszym pocałunku pod Wawelem, o śmiesznych kłótniach o to, kto wyniesie śmieci.

Po tygodniu Daniel się obudził. Ale coś się zmieniło. Patrzył na mnie obcym wzrokiem, jakby nie poznawał kobiety, która przez lata była jego domem. Lekarze mówili o amnezji pourazowej, o tym, że potrzeba czasu. Ale ja czułam, że to coś więcej niż tylko utrata pamięci.

Zaczęły się kłopoty. Daniel był rozdrażniony, zamknięty w sobie. Unikał mojego dotyku, nie chciał rozmawiać o przyszłości. Coraz częściej wychodził z domu wieczorami, tłumacząc się potrzebą samotności. Ja próbowałam być silna – gotowałam jego ulubione potrawy, przynosiłam albumy ze zdjęciami, opowiadałam o naszych planach na wakacje nad Bałtykiem. Ale on coraz bardziej oddalał się ode mnie.

Pewnego wieczoru wrócił późno i nawet nie spojrzał mi w oczy. – Musimy porozmawiać – powiedział cicho. Usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole i długo milczał. – Marta… ja nie wiem, kim jestem. Nie pamiętam nas. Czuję się obcy we własnym życiu.

Zaczęłam płakać. Próbowałam go przekonać, że razem przez to przejdziemy, że miłość wszystko przetrwa. Ale on tylko patrzył na mnie pustym wzrokiem.

Kilka dni później dostałam kolejny telefon – tym razem od Agaty. – Marta… musisz wiedzieć coś jeszcze. Daniel… on spotyka się z kimś innym. Z Anią z pracy.

Świat po raz drugi runął mi na głowę. Ania była jego koleżanką z biura projektowego – zawsze uśmiechnięta, energiczna brunetka. Nigdy nie podejrzewałam jej o nic złego. Przez kilka dni chodziłam jak cień po mieszkaniu, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało.

W końcu postanowiłam z nim porozmawiać.

– Daniel… powiedz mi prawdę. Czy ty… czy ty ją kochasz? – zapytałam drżącym głosem.

Spojrzał na mnie długo i ciężko westchnął.

– Nie wiem… Może… Ona rozumie mnie teraz lepiej niż ty. Nie oczekuje ode mnie rzeczy, których nie potrafię już dać.

To był cios prosto w serce. Przez kilka dni nie wychodziłam z łóżka. Mama dzwoniła codziennie, próbując mnie pocieszyć: „Córeczko, dasz radę. Jesteś silna”. Ale ja czułam się jak wrak człowieka.

W końcu zebrałam się w sobie i pojechałam do rodziców do Tarnowa. Tam mogłam płakać bez wstydu i udawać przed światem, że jeszcze jakoś funkcjonuję. Tata zabierał mnie na długie spacery po lesie i mówił: „Marta, życie czasem wali się na głowę po to, żebyśmy mogli zbudować coś nowego”.

Minęły tygodnie. Daniel wyprowadził się do Ani. Zostawił mi mieszkanie i kilka rzeczy osobistych – resztę zabrała Agata. Próbowałam żyć dalej: wróciłam do pracy w poradni psychologicznej, spotykałam się ze znajomymi, chodziłam na jogę. Ale każda noc była walką z samotnością i pytaniem: „Dlaczego właśnie ja?”

Pewnego dnia spotkałam Daniela przypadkiem na rynku w Krakowie. Był z Anią – trzymali się za ręce i śmiali się do siebie tak beztrosko, jakby nigdy nic złego nas nie spotkało.

Podszedł do mnie niepewnie.

– Marta… chciałem ci podziękować za wszystko. Przepraszam…

Nie odpowiedziałam mu nic. Tylko spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam tam pustkę – tę samą pustkę, która została we mnie po jego odejściu.

Dziś mija rok od tamtych wydarzeń. Nadal boli mnie serce na myśl o tym wszystkim, co straciłam. Ale powoli uczę się żyć od nowa – dla siebie, nie dla kogoś innego.

Czasem zastanawiam się: czy można wybaczyć nie tylko drugiemu człowiekowi, ale też samemu losowi? Czy można odbudować siebie po tym, jak świat runął w gruzy? Może właśnie w tym tkwi sens życia – żeby próbować jeszcze raz…