Jestem tylko darmową gosposią i kucharką — moja ciąża nikogo nie obchodzi. Czy ktoś w końcu mnie zauważy?
— Znowu ziemniaki niedogotowane, Zosiu. — Głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak igła. Stałam przy zlewie, zmywając talerze po obiedzie, a jej słowa odbiły się echem w mojej głowie. Poczułam znajome ukłucie w żołądku, które nie miało nic wspólnego z ciążą.
— Przepraszam, spróbuję następnym razem dłużej je gotować — odpowiedziałam cicho, nie podnosząc wzroku. Słyszałam już to tyle razy, że przestałam liczyć. Teściowa, pani Halina, zawsze znajdowała coś, do czego mogła się przyczepić. A ja? Ja po prostu milczałam.
Mój mąż, Tomek, siedział przy stole z nosem w telefonie. Nawet nie spojrzał na mnie. Od kiedy zamieszkaliśmy u jego rodziców, miałam wrażenie, że staję się coraz bardziej przezroczysta. Byłam tu tylko po to, żeby gotować, sprzątać i znosić humory całej rodziny.
— Zosiu, przynieś mi jeszcze kompot — rzucił teść z drugiego końca stołu. Bez słowa otarłam ręce o fartuch i poszłam do spiżarki. Czułam ciężar brzucha — byłam już w szóstym miesiącu ciąży — ale nikt nie pytał, jak się czuję. Nikt nie zapytał, czy czegoś potrzebuję.
Kiedy wróciłam do kuchni, usłyszałam rozmowę Tomka z matką:
— Ona powinna się bardziej starać. W końcu siedzi cały dzień w domu.
— No właśnie, Tomek. Jak już urodzi, to dopiero się zacznie. Dziecko też trzeba będzie wychować porządnie.
Zacisnęłam zęby. Chciałam krzyknąć: „To moje dziecko! To ja jestem matką!” Ale wiedziałam, że nie mam prawa głosu. W tej rodzinie wszystko było już ustalone — nawet to, jak powinnam się czuć.
Wieczorem siedziałam na łóżku w naszym małym pokoiku na poddaszu. Próbowałam czytać książkę o macierzyństwie, ale litery rozmazywały mi się przed oczami. Usłyszałam kroki Tomka.
— Co jest? — zapytał bez emocji.
— Tomek… Czy my kiedyś będziemy mieli własne mieszkanie? — zapytałam cicho.
Westchnął ciężko.
— Zosiu, przecież tu mamy wszystko. Mama gotuje, tata pomaga… Po co ci własne?
— Ale ja… czuję się tu obco. Nikt mnie nie słucha…
— Przesadzasz — przerwał mi. — Mama się stara. Ty też powinnaś.
Zgasło we mnie coś ważnego. Przez chwilę miałam ochotę spakować walizkę i wyjść. Ale dokąd? Moja mama zmarła dwa lata temu, ojciec nie żyje od dzieciństwa. Nie miałam dokąd pójść.
Następnego dnia rano obudziły mnie głosy z kuchni:
— Zosiu! Wstawaj! Trzeba nakarmić kury! — krzyczała teściowa.
Z trudem podniosłam się z łóżka i zeszłam na dół. Na stole leżała lista obowiązków: śniadanie dla wszystkich, sprzątanie łazienki, pranie, obiad…
W południe poczułam silny ból brzucha. Oparłam się o ścianę w korytarzu.
— Co jest? — spytała teściowa z irytacją.
— Źle się czuję…
— Przesadzasz. Każda kobieta przez to przechodziła. Idź po ziemniaki do piwnicy.
Zeszłam na dół, chociaż nogi mi drżały. W piwnicy usiadłam na skrzynce i rozpłakałam się cicho. Czułam się jak niewolnica we własnym życiu.
Wieczorem zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka Magda:
— Zosiu, co u ciebie?
Nie wytrzymałam i opowiedziałam jej wszystko.
— Musisz coś zmienić! — powiedziała stanowczo. — Przyjedź do mnie do Rzeszowa choć na kilka dni.
— Nie mogę… Tomek się nie zgodzi…
— To twoje życie! I twoje dziecko! — krzyknęła Magda.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, kim jestem. Czy naprawdę jestem tylko darmową gosposią i kucharką? Czy moje dziecko też będzie tu niewidzialne?
Kilka dni później ból brzucha wrócił ze zdwojoną siłą. Tym razem upadłam na podłogę w kuchni. Teściowa wbiegła do środka:
— Co ty wyprawiasz?!
Nie mogłam mówić ze strachu i bólu.
Tomek zadzwonił po karetkę dopiero wtedy, gdy zobaczył krew na mojej sukience.
W szpitalu leżałam sama przez trzy dni. Nikt z rodziny nie odwiedził mnie ani razu. Tylko Magda przyszła z kwiatami i czekoladą.
— Musisz wrócić do siebie — powiedziała cicho.
Patrzyłam na nią przez łzy.
— Ale gdzie jest moje miejsce?
Po powrocie do domu nikt nie zapytał mnie o zdrowie. Teściowa tylko rzuciła:
— Dobrze, że już jesteś. Trzeba zrobić pranie.
Tomek nawet nie spojrzał mi w oczy.
Tej nocy spakowałam torbę i wyszłam z domu bez słowa. Pojechałam do Magdy do Rzeszowa. Siedząc u niej na kanapie, pierwszy raz od miesięcy poczułam się bezpieczna.
Czy miałam prawo odejść? Czy bycie matką oznacza rezygnację z siebie? Czy ktoś w końcu zauważy kobietę, która przez lata była tylko tłem dla cudzych oczekiwań?