Miłość na przekór wszystkiemu: Gdy córka nie akceptuje mojego szczęścia
– Mamo, czy ty naprawdę nie widzisz, co on robi? – głos Marty drżał od złości i rozczarowania. Stałyśmy naprzeciw siebie w mojej kuchni, tej samej, w której przez lata gotowałam jej ulubione naleśniki i słuchałam o jej pierwszych miłościach. Teraz patrzyła na mnie jak na obcą osobę.
Przez chwilę miałam ochotę po prostu ją przytulić, jak wtedy gdy była mała i świat wydawał się prostszy. Ale wiedziałam, że nie pozwoli mi na to. Zamiast tego, zebrałam się na odwagę i odpowiedziałam cicho:
– Marta, proszę cię… Nie oceniaj go tak pochopnie. Andrzej jest dobrym człowiekiem.
– Dobrym? – prychnęła. – Mamo, on pojawił się znikąd, a ty od razu oddałaś mu klucze do mieszkania! Przecież nawet nie wiesz, czy nie chce cię wykorzystać!
Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą. Miała rację – Andrzej pojawił się nagle. Poznałam go w kolejce do apteki. Pomógł mi z ciężką torbą, potem zaprosił na kawę. Rozmawialiśmy godzinami o wszystkim – o książkach, o dawnych czasach, o samotności. Był czuły, uważny. Po tylu latach pustki poczułam się znów kobietą.
Ale Marta nie widziała tego, co ja. Dla niej byłam tylko naiwną matką, którą trzeba chronić przed światem.
– Wiesz, jak bardzo cię kocham – powiedziała nagle ciszej. – Ale nie mogę patrzeć, jak ktoś cię rani.
Westchnęłam ciężko. Przez lata byłam sama. Po śmierci męża zamknęłam się w sobie. Marta wyjechała na studia do Warszawy, potem założyła rodzinę. Widywałyśmy się rzadko. Czułam się coraz bardziej przezroczysta.
Kiedy pojawił się Andrzej, wszystko się zmieniło. Znowu chciało mi się żyć. Zaczęłam chodzić do kina, na spacery po parku, nawet zapisałam się na kurs tańca. On był przy mnie zawsze, gdy tego potrzebowałam.
Ale Marta widziała tylko zagrożenie.
– Mamo, on jest od ciebie młodszy o dziesięć lat! – wykrzyknęła pewnego dnia przez telefon. – Nie widzisz, że coś tu nie gra?
Zamilkłam wtedy na długo. Bałam się jej powiedzieć, że planujemy ślub. Bałam się jej reakcji.
Pewnego wieczoru Andrzej przyszedł do mnie z bukietem tulipanów.
– Grażynko – powiedział miękko – wiem, że twoja córka mnie nie akceptuje. Ale ja naprawdę cię kocham. Chcę być z tobą do końca życia.
Patrzyłam mu w oczy i czułam, jak łzy napływają mi do oczu.
– Boję się – wyszeptałam. – Boję się stracić Martę.
Przytulił mnie mocno.
– Nie musisz wybierać między nami. Ale musisz być szczęśliwa.
Wtedy podjęłam decyzję.
Następnego dnia zadzwoniłam do Marty.
– Córciu… Chciałabym ci coś powiedzieć. Andrzej mi się oświadczył i przyjęłam jego oświadczyny.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Mamo… – jej głos był zduszony – jeśli to zrobisz… nie wiem, czy będę mogła ci to wybaczyć.
Serce mi pękło. Przez kilka dni nie mogłam spać ani jeść. Andrzej próbował mnie pocieszać, ale widziałam, że sam jest zagubiony.
W końcu przyszedł dzień ślubu. Skromna uroczystość w urzędzie stanu cywilnego. Na sali byli tylko moi sąsiedzi i dwie koleżanki z pracy. Marta nie przyszła.
Po wszystkim wróciliśmy do pustego mieszkania. Andrzej próbował żartować:
– No to jesteśmy małżeństwem! Może teraz czas na podróż poślubną?
Uśmiechnęłam się blado.
Wieczorem usiadłam przy oknie i patrzyłam na rozświetlone okna sąsiadów. Wzięłam do ręki telefon i napisałam do Marty: „Kocham cię zawsze. Jeśli będziesz gotowa porozmawiać, czekam.”
Minęły tygodnie ciszy. Każdego dnia sprawdzałam telefon z nadzieją na wiadomość od niej. Andrzej starał się być wyrozumiały, ale widziałam w jego oczach smutek.
Pewnego dnia zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Martę z wnuczką za rękę.
– Mamo… – zaczęła niepewnie – możemy wejść?
Serce mi zabiło mocniej.
Usiadłyśmy w kuchni. Marta długo milczała, bawiąc się łyżeczką od herbaty.
– Przepraszam – powiedziała w końcu cicho – bałam się cię stracić…
Objęłam ją bez słowa. Wtedy zrozumiałam, że czasem trzeba zawalczyć o swoje szczęście nawet wtedy, gdy inni tego nie rozumieją.
Dziś żyję inaczej niż kiedyś. Z Andrzejem mamy swoje rytuały: wspólne śniadania, spacery po parku Skaryszewskim, wieczory z książką i herbatą malinową. Marta powoli akceptuje mój wybór – choć wiem, że to dla niej trudne.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy miałam prawo postawić własne szczęście ponad oczekiwania córki? Czy miłość po pięćdziesiątce jest mniej ważna niż ta młodzieńcza?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?