Nowa teściowa, nowe życie – bez trosk?
– Witold, nie zapomnij kupić na weekend miodowego torcika i więcej owoców – przypomniałam mężowi, zerkając do lodówki, w której panowała pustka godna studenckiego mieszkania.
– Po co? Jakieś święto mamy? – mruknął, przekładając opakowanie kawy z półki na półkę, jakby to miało rozwiązać problem braku jedzenia.
Zacisnęłam zęby. – Znowu zapomniałeś? W sobotę przyjeżdża mama! Z nowym mężem. Będą teraz mieszkać w naszym mieszkaniu, przynajmniej przez jakiś czas.
Witold spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakby właśnie usłyszał, że zamierzam adoptować krokodyla. – Kinga, przecież to miało być tylko na chwilę…
– Tak, chwilę, która może potrwać miesiące – westchnęłam, czując jak narasta we mnie niepokój. Mama zawsze była osobą dominującą, a teraz jeszcze ten jej nowy mąż, pan Edward. Nie znałam go prawie wcale. Wiedziałam tylko, że jest emerytowanym wojskowym i lubi porządek. Dużo porządku.
W sobotę rano obudził mnie dźwięk walizek szurających po parkiecie. Mama już od progu zaczęła wydawać polecenia: – Kinga, kochanie, przestaw ten fotel pod okno, tu będzie lepsze światło do czytania. Witoldzie, czy możesz pomóc Edwardowi z bagażami?
Edward wszedł za nią, wyprostowany jak struna, z miną człowieka, który właśnie przeprowadza inspekcję koszar. Uśmiechnął się do mnie sztywno i skinął głową.
Przez pierwsze dni próbowałam być miła. Gotowałam obiady, sprzątałam dwa razy dziennie, żeby mama nie miała powodu do narzekań. Ale już po tygodniu czułam się jak gość we własnym domu. Mama zaczęła przestawiać meble bez pytania, Edward codziennie rano robił przegląd kuchni i notował w zeszycie, czego brakuje. Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę w salonie:
– Kinga zawsze była trochę roztrzepana – powiedziała mama z westchnieniem. – Ale może teraz się nauczy porządku.
Poczułam ukłucie w sercu. Przecież starałam się ze wszystkich sił! Witold coraz częściej wychodził do pracy wcześniej i wracał później. Kiedy zapytałam go o to podczas kolacji, wzruszył ramionami:
– Po prostu mam więcej roboty…
Ale widziałam w jego oczach zmęczenie i frustrację. Nasze rozmowy stały się krótkie i nerwowe. Mama za to rozkwitała – urządzała dom po swojemu, zapraszała znajomych na kawę bez pytania mnie o zgodę.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej i zobaczyłam Edwarda w mojej sypialni. Stał przy szafie i układał moje ubrania według kolorów.
– Co pan robi?! – wykrzyknęłam z niedowierzaniem.
Spojrzał na mnie spokojnie:
– Pani matka prosiła, żebym pomógł zrobić tu trochę porządku.
Wybiegłam z pokoju ze łzami w oczach. Czułam się upokorzona i bezradna. Wieczorem próbowałam porozmawiać z mamą:
– Mamo, to jest mój dom…
– Nasz dom teraz – przerwała mi stanowczo. – Musisz nauczyć się dzielić przestrzeń.
Zaczęłam unikać własnego mieszkania. Spędzałam długie godziny w pracy albo chodziłam na długie spacery po parku. Witold był coraz bardziej nieobecny duchem.
Pewnej nocy obudziły mnie ciche głosy z kuchni. Zeszłam na dół i zobaczyłam mamę płaczącą przy stole. Edward siedział naprzeciwko niej, milczący.
– Nie chciałam ci przeszkadzać… – szlochała mama. – Ale nie mamy dokąd pójść.
Wtedy pierwszy raz zobaczyłam ją naprawdę bezbronną. Usiadłam obok i objęłam ją ramieniem.
– Mamo… ale ja też nie daję już rady…
Milczałyśmy długo. W końcu mama powiedziała cicho:
– Może powinniśmy znaleźć coś swojego…
Następnego dnia zaczęli szukać mieszkania do wynajęcia. Przez kolejne tygodnie atmosfera trochę się poprawiła. Pomagałam im w poszukiwaniach, choć wciąż czułam żal i zmęczenie.
Kiedy w końcu się wyprowadzili, poczułam ulgę… ale też pustkę. Nasze relacje już nigdy nie były takie same. Często zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Czy można pogodzić własne szczęście z oczekiwaniami rodziny? Czy naprawdę da się żyć bez trosk, gdy pod jednym dachem spotykają się tak różne światy?